Maya, faun, zaklęcie, sitowie i kacze gówno

Związek Mayi i fauna o imieniu Lucek był od samego początku bardzo burzliwy.
Wróżka poznała fauna podczas porannej kąpieli w sadzawce, kiedy to lubieżnie zaczął się jej przyglądać. Zawsze kąpała się nago i powiedzmy, że było na co popatrzeć.
Na początku faun obserwował ją z ukrycia, a potem rozochocony podglądał ją stojąc na brzegu stawu.
W początkowej fazie znajomości wróżka, onieśmielona jego obecnością, rzucała w niego czym popadnie; kamieniem, kaczym gównem (z gównianym efektem), przekleństwami a nawet raz rzuciła zaklęciem. Niestety zaklęcie wymówione było w pośpiechu i niedbale, nie trafiło w fauna tylko w okoliczne sitowie, paląc je doszczętnie.

Z czasem wróżka przyzwyczaiła się do widoku fauna i nawet zaczęło jej się to podobać. Świadomość tego, że ktoś czerpie przyjemność z oglądania jej nagiego ciała dodawała jej odwagi, śmiałości i było przyjemne.

Pewnego ranka, wróżka nie wytrzymała i rzuciła się na fauna, który wykazywał już od dawna oznaki zainteresowania i podniecenia.
Kotłowali się na brzegu. Maya jęczała, faun ryczał. Potem faun jęczał, a wróżka ryczała.

Po tych wydarzeniach wróżka zrozumiała, że z zaklęciami nie ma żartów.
I że lepiej rzucić się na fauna niż rzucać gdzie popadnie zaklęcia. O czym zresztą przekonało się też Bogu ducha winne sitowie.

Zrozumiała też, że kacze gówno nie za bardzo nadaje się do rzucania, bo do rzucania są kamienie. Zresztą słowo ukamienować wzięło się stąd, że ktoś rzucał w kogoś kamieniami.
Zaczęła też zastanawiać się nad tym czy zabicie kogoś przez rzucanie w niego kaczym gównem to ukaczygównowanie. I zrozumiała, że tak.

1 komentarz: