Lista zadań

Każda wróżka z Zespołu Eliksirów i Zaklęć miała obowiązek codziennego wypełniania listy zadań. Czynność ta wymagała od nich niezwykłej wręcz kreatywności oraz pomysłowości, zwłaszcza że oprócz samego zadania, musiały również wpisać jego efekt. A ten nie zawsze był pozytywny. Bo przecież można przez kilka godzin szukać składników do eliksiru i ich, najzwyczajniej w świecie, nie znaleźć. Na przykład zadanie: szukanie składników, efekt: składniki nieznalezione.
Lista zadań musiała być przejrzysta i czytelna. Dlatego też wróżki pisały w niej bardzo starannie. Prawie kaligrafowały, co miało swoje zalety, ale też jedną poważną wadę. Staranne pisanie zabierało im dużo czasu i było traktowane przez wróżki jak zadanie. A jako takie, musiało być wpisane na listę. Bardzo często znajdowała się tam jedna, konkretna czynność, a poniżej kilkanaście zdań o treści: „Kaligrafowanie tego co powyżej” z efektem: „Wykaligrafowano”.
Właśnie z powodu tego typu zapisów Najjaśniejsza była zmuszona czytać listy od dołu.
Gdyż czytanie od góry ograniczało się do przeczytania pierwszego i drugiego zadania, które oczywiście odnosiło się do powyższego. Tym sposobem wróżka często się zapętlała i kilka godzin wodziła wzrokiem między pierwszym a drugim wpisem.
Codzienne prowadzenie listy zadań to genialny pomysł wróżki szóstego szczebla, która dzięki nim chciała mieć całkowitą kontrolę nad tym, co dzieje się w ZEZie. Jednak ogrom informacji tam wpisanych oraz częste zapętlenie się podczas czytania, przytłaczał Mayę i w efekcie zaprzestała ich sprawdzania. Co oczywiście nie oznaczało, że wróżki mogą sobie je darować. Wręcz przeciwnie. Nie dość, że codziennie marnowały czas na wpisywanie do listy tego, czym się aktualnie zajmowały, to na dodatek musiały to wszystko opisać jeszcze raz w raporcie efektywnie wykonanych zadań.
A oprócz tego raz w miesiącu były wzywane przez przełożoną i dokładnie wypytywane o to, co robiły przez ostatnie trzydzieści dni.
Wróżki generowały takie ilości dokumentów, że z czasem zaczęło brakować miejsca na ich przechowywanie. Walały się one dosłownie wszędzie i miały wielką tendencję do zapodziewania się gdzieś. Oczywiście bez najmniejszego uszczerbku dla zespołu oraz jego efektywności.
Maya nie miała odwagi przyznać się do tego, że pomysł z kartami był nietrafiony. Wróżki już nieraz próbowały to jej wyperswadować, ale bezskutecznie. Za każdym razem, zapędzona argumentami w kozi róg, brnęła w niego coraz bardziej i marzyła o tym, aby kiedyś to powiedzenie przestało tyczyć się kóz, a zaczęło jednorożca, bo tam na pewno miałaby jeszcze trochę miejsca do zapędzania się.

Water i woda

W drugiej komnacie było dość głośno. Wróżki i magik zwykli rozmawiać o sprawach bardzo istotnych, ale nie przepadali za tym. Dlatego często, dla zwyczajnego rozluźnienia i ucieczki od obowiązków, dyskutowali o sprawach małej wagi magicznej, a ogromnej wagi plotkarsko-społecznej. I właśnie w trakcie takiej rozmowy, drzwi do komnaty otworzyły się i stanęła w nich Water.
Była najmłodszą wróżką w zespole. Miała kasztanowe loki oraz uśmiech, który nigdy nie znikał z twarzy. Ale nie taki zwykły milutki, tylko iście diabelski uśmieszek.

Już od niepamiętnych czasów cały zespół korzystał z umiejętności Water, która potrafiła wyczarować krystalicznie czystą wodę. Wróżka niechętnie to robiła, ale pod naciskiem całego ZEZa, a w zasadzie obsady z drugiej komnaty, zawsze dawała się namówić. Niejednokrotnie zdarzało się też zawezwać ją tylko po to, aby magicznie naczerpała wody, co doprowadzało ją do szewskiej pasji.
Mimo wszystko Water lubiła to robić, bo to był idealny pretekst żeby przyjść do chomiczówki, tam atmosfera zawsze była o niebo lżejsza niż w grocie solnej, w której rezydowała Maya.
Najczęściej wzywał ją gnom, korzystając z różnych forteli i kłamstw. I zawsze, jak tylko pojawiała się w komnacie (zawezwana, czy też z własnej woli) nie mógł się powstrzymać od tego, aby jej dopiec.

- Co tu u was tak głośno? – zapytała figlarnie i stanęła w drzwiach naśladując pozę przełożonej. - Mam wam zaraz znaleźć jakąś robotę?
- Mamy wodę – powiedział złośliwie Espidi.
- Świnia – odparła najmłodsza wróżka.

Szybkie nawrócenie

Drzwi do chomiczówki były otwarte. Wróżki często tak robiły, zwłaszcza kiedy kończyło im się świeże powietrze.

Chomiczówka to druga, obok groty solnej, komnata wróżek z Zespołu Eliksirów i Zaklęć. Jej nazwa wzięła się od smrodu, jaki tam panował z samego rana, a który nasilał się po deszczu. Woda podczas ulewy przeciekała przez nieszczelne okiennice i spływała po parapecie, zalewając drewnianą podłogę. A ta podczas wysychania wydzielała nieprzyjemną woń, która do złudzenia przypominała zapach niedomytego chomika.

W komnacie panowała cisza. Magik Sfery był zajęty dłubaniem w swojej księdze, a Tree pochłonęło czytanie artykułów na temat nowych sposobów tworzenia zaklęć.
Nagle cisza została brutalnie przerwana przez głośne pukanie do drzwi.
- Witam – powiedział wysoki człowiek i wszedł do środka.
- A witamy Hetmana – odpowiedział Espidi. – Zabłądziłeś?
- Hahaha! – roześmiał się. – Nie, ale przechodziłem i zobaczyłem, że chyba macie dzisiaj drzwi otwarte.
- My zawsze mamy – wyjaśniła Tree. – Wietrzymy się.
Gość wszedł do komnaty i usiadł na jednym z krzeseł, które stało niedaleko wejścia. Zaraz za nim do komnaty wleciał malutki świetlik. Zatoczył kilka okręgów pod sufitem, podleciał do siedzącego człowieka i usiadł na jego ramieniu.
- Co tam u was? – zapytał. – Macie dużo pracy?
- Zawsze mamy – odpowiedziała wróżka.
- Chodzą słuchy, że wasza przełożona gdzieś wyjechała?
- Wybrała się w podróż, bo musiała od nas odpocząć – dodała ironicznie.
Gnom uśmiechnął się pod nosem i odwrócił w stronę drzwi.
- A swoją drogą, to Maya jest całkiem ładniutka – rzekł Hetman nieświadomy tego, że właśnie włożył kij do mrowiska.
- Co!?! Ta kwadratowa gęba ci się podoba? – Tree o mało nie spadła z krzesła.
- Ładną ma buźkę, figura też niczego sobie – dodał niepewnym głosem. – Wydaje mi się, że może się podobać.
- Kwestia gustu – odparł gnom. – Ale faktycznie niektórym może.
Tree popatrzyła na magika. W jej oczach pojawiły się iskry. Maleńki świetlik nerwowo poderwał się z ramienia i zaczął latać po całej komnacie.
- Kompletnie nie wiem, co może się w niej podobać.
- Tree – zaczął spokojnie Espidi. – My patrzymy na nią przez pryzmat tego, jaka jest dla nas, i dostrzegamy tylko wady, ale komuś, kto jej nie zna, może się podobać. Hetman ma rację. Jej figura jest prawie idealna, twarz, co prawda mało owalna, ale pomimo wszystko potrafi się zaprezentować.
- A widzieliście kiedyś jej paznokcie? A wiecie, że chodzi w tych samych szatach tygodniami… A poza tym to dla ciebie za wysokie progi. – Wróżka nie odpuszczała.
- Ale ja nic od niej nie chcę. Stwierdziłem tylko, że jest ładna – odparł zmieszany gość.
- Może, ale jeżeli już, to tylko z wierzchu…

Zasadzka

Wielki ogr siedział zmęczony na kamieniu i zajadał się końskim udem.
Jeszcze kilka godzin temu należało ono do jednego z czterech koni, które ciągnęły karetę z podróżnikami. Ale teraz, podpiekane co rusz nad ogniem, stanowiło idealny posiłek, który miał zregenerować nadwątlone siły.
Zresztą po co martwemu koniowi udo. A gdyby nawet był żywy to nie miałby szansy na wyciągnięcie karety przygniecionej drzewem. Reszta zaprzęgu, również martwa, nie stanowiłaby raczej dodatkowego wsparcia.
Zbir, bez najmniejszych wyrzutów sumienia, odgryzł kolejny kawałek mięsa.
Kilka kroków przed nim, na trawie, leżały kufry, torby oraz nieprzytomna jasnowłosa kobieta, zakneblowana i spętana liną.
Zerkał na nią co chwila i kręcił niezadowolony łbem.
Nie dość, że umordował się strasznie ścinaniem wielkiego drzewa, które zrzucił na przejeżdżającą karetę oraz walką z ochroną zaprzęgu. To jeszcze musiał się uganiać za jedyną pozostałą przy życiu kobietą, która w panice biegała w kółko wrzeszcząc na całą okolicę. A że nie miał w zwyczaju zabijania samic, dlatego zaraz po złapaniu, tylko ją związał. Czynność nie należała do najłatwiejszych, bo jasnowłosa wiła się jak piskorz, drapała, kopała i na dodatek przeraźliwie krzyczała. Z tego co pamięta, to sklęła go do czwartego pokolenia wstecz, używając przy tym słów, których nie spodziewał się po tak filigranowej istocie.
Ogr włożył do paszczy kawałek mięsa. Podniósł skórzany bukłak, upił z niego kilka łyków i wstał. Podszedł do leżącej aby obudzić ją kopniakiem w nogi.
- Niech otworzy oczy, niech się już nie boczy – zrymował stwór.
Maya powoli otworzyła oczy. Gdy tylko zobaczyła nad sobą wielki łeb, zaczęła się szamotać. Próbowała coś tam wykrzykiwać, ale knebel skutecznie tłumił wszelkie słowa.
- Teraz knebel ściągniemy, potem z liną spróbujemy.
Pochylił się nad jasnowłosą i wyciągnął kawałek szmaty z jej ust.
- Ty skurwielu, gnoju, śmierdzielu – zaczęła wrzeszczeć wróżka. - Niech ciebie, twoją matkę, babkę i…
Stwór nie czekał na prababkę. Przycisnął wielką łapę do ust klnącej kobiety.
- Jak będzie gaworzyć, to on jeszcze raz przyłoży. – Podniósł drugą rękę i zwinął ją w wielką pięść.
Jasnowłosa zamknęła oczy, czekała na cios. Na szczęście nie doczekała się. Zamiast tego zabrał łapę z jej ust.
Otworzyła oczy, wzięła głęboki wdech, już miała kontynuować wyzywanie jego rodziny,
ale w tej samej chwili z pięści potwora wysunął się palec wskazujący i pogroził jej. W jednej chwili przez chrapy uleciał cały nagromadzony zapas powietrza.
- Mądra dziewczyna krzyczeć nie zaczyna.
- Masz mnie natychmiast rozwiązać i wypuścić! Wiesz kim ja jestem? Jestem wróżką z Instytutu magii. Znam wiele osób, a jeszcze więcej zna mnie.
- Wróżka co czaruje czy tylko się maluje?
- Jak to maluje? – zapytała poirytowana. - Sugerujesz, że tylko udaję, że jestem wróżką?
Popatrzył na leżącą i pokiwał głową.
- Co ty możesz o mnie wiedzieć? – powiedziała łamiącym się głosem. – Jesteś tylko głupim trollem.
- Ej mała, chybaś trolla nie widziała – odparł, po czym zaczął uwalniać ją z więzów.
- W dupie mam wszystkie trolle czy inne pokraki – dodała ze łzami w oczach. – Ja jestem najważniejsza. Ja, ja i tylko ja.
Zrzuciła z siebie rozwiązaną linę, usiadła obok ogniska. Rozpłakała się.
- To prawda, nie jestem już wróżką taką jak kiedyś – mówiła chyba bardziej do siebie samej.
- Od czasu, kiedy zabiłam moje algi, ogarnęła mnie wielka pustka. Bez mojej różdżki nic nie potrafię wyczarować. Gdyby nie wróżki z mojego zespołu oraz ich dokonania... Gdyby ktoś się o tym dowiedział... Byłabym skończona.
Stwór drapał się coraz mocniej po głowie. Po jego zamyślonej mordzie widać było, że nic z tego nie rozumie.
- Zrób ze mną co chcesz, już mi wszystko jedno. - Maya nawet nie patrzyła na niego, miała to gdzieś.
- Nic ci nie zrobię, lepiej idź sobie.
- Jak to idź? Gdzie mam iść? – Wytarła nos podartym rękawem.
- Idź do drogi, potem poniosą cię nogi.
- Ale...
Dłoń zbira zwinęła się w pieść, potem wysunął się z niej palec wskazujący i ponownie pogroził.

Wróżka wstała, szybko otrzepała podartą suknię. Poprawiła włosy i ruszyła przed siebie. Po kilku krokach odwróciła się żeby podziękować. Sama nie była pewna czy dziękuję za darowanie życia, czy może za okazję do wyrzucenia z siebie od dawna skrywanej prawdy.

Strach przed podróżą

Maya wybierała się w bardzo długą podróż. Musiała koniecznie odpocząć od obowiązków, natłoku spraw oraz całego swojego zespołu.
Oczywiście wróżki też bardzo się z tego cieszyły i z niecierpliwością czekały na takie momenty, bo wtedy w ich komnatach panował ład i spokój.
Najjaśniejsza wyjeżdżała do swojego stryja, który miał wielką posiadłość w dalekim kraju i lubił rozpieszczać swoją bratanicę. A ona, jak nikt inny, lubiła być rozpieszczana.

Pomimo tego, że kochała wszelkie wojaże, to perspektywa kilkudniowej jazdy w karecie nie napawała optymizmem, tym razem budziła strach i niepewność.
Już na kilka dni przed wyjazdem rozchorowała się z nerwów i nawet nie miała siły pojawić się w Instytucie. Jej dolegliwość bardzo szybko została nazwana przez podwładne gorączką stryjeczną.
Co noc miała koszmary, w których widziała tak przerażające sytuacje, że budziła się zlana potem, a później nie mogła już zasnąć.
Najgorszy był jeden, w którym widziała siebie jadącą w karecie...

...powóz, ciągnięty przez cztery konie, pędził przez las po ubitym trakcie. Wiatr wpadał do wnętrza i rozwiewał włosy wróżki. Przez okienka w drzwiczkach widać było przesuwające się szybko sylwetki drzew oraz krzewów, między którymi, od czasu do czasu, można było zauważyć ciepłe promienie zachodzącego słońca, leniwie przedzierające się przez korony drzew.
Razem z Mayą w karecie podróżowało trzech mężczyzn. Każdy z nich był przystojny, młody i elegancko ubrany. Wszyscy mieli w sobie to coś, co wróżka lubiła najbardziej. Dzikie spojrzenie w oczach.
Zawsze marzyła o takich dobrze zbudowanych, pachnących samcach. Jej popuszczone wodze fantazji, niczym się nie ograniczały i potrafiły wygenerować takie sytuacje, które mogłyby przyprawić o gęsią skórkę, nawet doświadczone kurtyzany. Nie inaczej miało być tym razem.
Jednak coś nie dawało Mai spokoju.
Towarzysze podróży, ku jej zaskoczeniu, w ogóle nie zwracali na nią uwagi. Cały czas rozmawiali ze sobą w jakimś dziwnym języku, którego nie rozumiała.
Próbowała nawiązać kontakt wzrokowy wpatrując się przez chwilę w każdego z nich. Ale nie przyniosło to żadnego rezultatu. Wymownie poprawiała włosy i trzepotała rzęsami. Bez efektów. Zaczęła się już wiercić i denerwować, bo świadomość tego, że może nie przyciągać wzroku płci przeciwnej napawała ją strachem. Ręce czarodziejki drżały. Poczuła, że zaraz odejdzie od zmysłów, jeżeli któryś nie spojrzy.
W akcie desperacji postanowiła rozpiąć kilka guziczków w skórzanym gorsecie.
Drżące dłonie powoli podniosły się, zbliżyły do biustu i poczuły gołą skórę.
Wróżka była już naga. Wcześniej, zbyt zajęta obserwowaniem przystojnych panów, nie zwróciła na to uwagi.
Ogarnęło ją przerażenie i gniew, który musiał gdzieś znaleźć ujście. Gwałtownie wstała z siedzenia. Zaczęła krzyczeć, płakać i kląć.
To też nie zrobiło najmniejszego wrażenia na towarzyszach podróży.
Świadomość kobiety nie mogła znieść tego, że jej nagie ciało, ani na chwilę, nie przyciągnęło wzroku trzech mężczyzn. Myśli kłębiły się w głowie jak burzowe chmury, z których lada moment miały posypać się błyskawice. I posypały się...

Obudziła się krzycząc, cała zlana potem. Tej nocy już nie mogła zasnąć.

Męski wychodek

Drzwi groty solnej otworzyły się gwałtownie i Maya wyszła na korytarz. Zrobiła kilka kroków i bez najmniejszego skrępowania wkroczyła do wychodka oznaczonego trójkątem.

Nie wiedzieć czemu, Maya korzystała z męskiego. Pomimo tego, że damski znajdował się niecałe trzy kroki dalej.
Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby zdarzyło się to raz czy dwa. Można by wtedy nazwać to zbiegiem okoliczności. W końcu każdemu może się pomylić kółko z trójkątem. Ale w jej przypadku nie mogło być mowy o pomyłce, gdyż częstotliwość odwiedzin przekraczała wszelkie granice.
Jasnym było, że robiła to z pełną świadomością i prawdopodobnie musiała czerpać z tego jakąś przyjemność.
Ci, którzy spotykali ją w męskim wychodku, nieraz wychodzili i spoglądali na symbol nad wejściem, aby się upewnić, czy to oni przypadkiem nie popełnili faux pas.
Najczęściej już tam nie wracali zniesmaczeni sytuacją i świadomością tego, że faux pas już się tam wcześniej popełniło.
Cały Instytut trząsł się w powałach pod naporem plotek na ten temat.
Jedni twierdzili, że panna Flame to tak naprawdę pan. Inni, że bardziej jej służy męska woda toaletowa. Jeszcze inni, że sika na stojaka.
Któregoś razu nawet pojawił się wierszyk wydrapany na ścianie:
"Wróżka zarządzająca to taka, która sika na stojaka."
Znany jest też przypadek, kiedy Najjaśniejsza weszła do męskiego wychodka tylko po to, aby porozumieć się z kimś za pomocą swojego zwierciadełka.
Nawet strażnicy Instytutu zwrócili na to uwagę i od tamtej pory zawsze patrzyli na nią tak jakoś inaczej. I właśnie wtedy pękła bardzo cieniutka nić sympatii pomiędzy strażą a Najjaśniejszą. Potem szybko pękło jeszcze kilka innych. A w efekcie, przerwało się tyle nici, że z nich wszystkich można by śmiało spleść linę do cumowania okrętów.
Nawet w anonimowej ankiecie dotyczącej tego co w Instytucie się podoba, a co nie, niektórzy wskazali na fakt pojawiania się Mai w męskim.

Wróżki z jej zespołu nie miały śmiałości spytać o powód odwiedzin w męskim, ale podejrzewały, że musiało to wynikać z wrodzonego lenistwa.
Bo męski wychodek znajdował się naprzeciwko groty solnej, a do damskiego trzeba zrobić trzy kroki więcej.

Magik Sfery

Zespół Mai składał się prawie z samych wróżek, których głównym zadaniem było opracowywanie nowych zaklęć i eliksirów. Jednak był tam ktoś jeszcze. Ktoś kto nie pasował do zespołu, ale z niewiadomych przyczyn zajmował jedno miejsce w drugiej komnacie.
Tym kimś był Espidi, jedyny przedstawiciel płci brzydkiej. Ten niepozorny z wyglądu gnom był magikiem Sfery i zajmował się wprowadzaniem do niej różnych informacji.
Magiczne księgi potrafiły łączyć się ze Sferą. Tym sposobem ich właściciele mogli korzystać z jej nieskończonych zasobów.
Od samego początku gnom, był traktowany inaczej niż wróżki. Najjaśniejsza bardzo go lubiła i spełniała wszystkie jego prośby. Była pod wrażeniem wiedzy jaką posiadał, chociaż sama nie miała bladego pojęcia, czym tak naprawdę się zajmuje. Zawsze interesowały ją tylko efekty, a nie sposoby realizacji. I nawet nie przeszkadzało jej to, że nie miał pojęcia o zaklęciach, eliksirach, czy ich tworzeniu.
Miał prawie wolną rękę w doborze zleceń, co zresztą, bardzo mu odpowiadało i za to był jej wdzięczny.
Jednak tylko pozornie odwzajemniał sympatię przełożonej, gdyż od samego początku był w opozycji oraz ścisłej komitywie z wróżkami. Zawsze je wspierał. Starał się pomagać jak tylko mógł. Zwłaszcza, że Maya była dla nich bardzo surowa i złośliwa. Co też nie dawało mu spokoju. Źle się z tym czuł i nie znosił tego „bycia kimś lepszym”. Nie raz stawał po ich stronie i próbował wywalczyć łagodniejsze traktowanie wróżek, ale Alabaster w tej kwestii była stanowcza i zaraz odwracała kota ogonem.
Niejednokrotnie też lądował na zielonej ławie, która stała na korytarzu przed komnatą. Tam mu się obrywało za to, że wtyka nos w nie swoje sprawy. W ogóle nie przeszkadzało jej to, że w tym czasie było tam pełno różnych istot, które zaniepokojone krzykami przysłuchiwały się w milczeniu.
A na domiar złego zawsze po takiej rozmowie, na wróżki i magika, spadały dodatkowe obowiązki. To była jej ulubiona broń. Czasami pod naporem zadań (zwanych przez wróżki: „z dupy”), które były tylko formą kary, zespół lub jego część, siedziała w Instytucie do późnych godzin nocnych.
Efektów tej pracy oczywiście nikt nie oceniał. Pewnie nawet nie sprawdzał...

Espidi potrafił dłubać w tych swoich księgach całymi dniami, a efekty jego pracy były bardzo pomocne w codziennym funkcjonowaniu całego Instytutu.
Maya już nie raz gratulowała sobie takiego pracownika, co doprowadzało go do szewskiej pasji. Bo przecież z reguły gratuluje się komuś.

Chyba właśnie to było jedynym, sensownym wytłumaczeniem jego obecności w zespole.
A już na pewno to, że mogła się chwalić jego dokonaniami, które były sukcesem zespołu, czyli jej.

Delegowanie zadań

Wróżka szóstego szczebla siedziała nad Księgą w swojej komnacie, którą żartobliwie nazywano Grotą Solną.

Nazwa komnaty nie wzięła się z powietrza. Mało tego, była bardzo adekwatna do warunków panujących wewnątrz. Prawie zawsze panował tam półmrok, delikatnie rozświetlany przez stojące na stole; dwa solne jonizatory i naczynie z fałszywymi algami. Powietrze było tak wilgotne, że przy głębszych wdechach można się było zachłysnąć. A żeby tego było mało, to w grocie śmierdziało przepalonym woskiem, który zalegał w jonizatorach i mieszał się z solą w magicznie wydrążonych otworach.
Żadna z podwładnych nie lubiła tej komnaty, za to Maya czuła się tam jak w domu.


Było już południe. Panna Flame siedziała przy stole, zajęta przygotowaniem raportu z zadań wykonanych w poprzednim kwartale. Nienawidziła spowiadać się przed Radą, bo prawie nikt jej tam nie lubił. No może z wyjątkiem Klary, wróżki czwartego szczebla, która nie wiedzieć czemu, przepadała wprost za Mayą.
Tym razem jednak, Rada miała się odbyć bez wróżki czwartego szczebla, gdyż była ona bliska rozwiązania. To z kolei nie dawało spokoju Alabastrowi (wróżki siódmego szczebla wymyśliły tą nazwę z racji śniadej cery i wstrętu Mai do opalenizny). Doskonale wiedziała, że będzie to polowanie na czarownice. Była świadoma tego, że nie jest w stanie sama się wybronić. Długo myślała jak wyjść z tej opresji i wymyśliła. Wzięła swoje sfatygowane zwierciadełko do ręki.
- Black. Podejdź do mnie – powiedziała do lusterka.
- W tej chwili nie mogę. Pracuje nad twoimi zaklęciami.
- To jest teraz nie ważne! – powiedziała stanowczo Najjaśniejsza (to też wróżki...).
- Ale wcześniej mówiłaś, że to zadanie najwyższej wagi...
- Może mówiłam, może nie mówiłam – odparła poirytowana. - Ale teraz mam dla ciebie pilniejsze zadanie.
- Już idę.

Drzwi do groty otworzyły się i przez krótką chwilę do komnaty wpadło trochę światła. Zaraz za nim w drzwiach stanęła Black.
Maya powoli podniosła wzrok.
Wróżka jak zwykle była bardzo gustownie ubrana. Miała na sobie ciemnofioletową suknię, jasnofioletowy gorset przeplatany z przodu czarną, aksamitną wstążką. Szyje zdobił niewielki, obsydianowi wisiorek w kształcie wiru powierza, zwisający na srebrnym łańcuszku. Jej kruczoczarne, proste włosy, spływały po ramionach zakrywając częściowo dekolt.
Czarodziejka zauważyła, jak przez ułamek sekundy, przełożonej nabrzmiały chrapy, tak, że o mało nie została wciągnięta razem z powietrzem.
"Dla takich chwil warto żyć" – pomyślała.

Weszła do środka. Delikatnie uniosła palec wskazujący. Drzwi do komnaty zamknęły się.
- Ładnie ci w tym fiolecie – powiedziała do niechcenia Maya.
- Dziękuję.
- Ale chyba Silente ładniej wygląda we fioletowym – dodała z wielką satysfakcją.
Ciemnowłosa puściła kąśliwą uwagę mimo uszu i usiadła naprzeciw Tej.

- Po co mnie wezwałaś?
- Za dwa dni zbiera się Rada. Ja nie mogę się tam zjawić, bo muszę pilnie wyjechać – skłamała Najjaśniejsza. – Ty tam pójdziesz.
- Ja!?! - Wróżka o mało nie spadła z krzesła.
- No tak. Ktoś tam pójść musi, a ja przecież się nie rozdwoję.
- Ale ja nigdy nie byłam na takiej Radzie. Skąd mam wiedzieć, co mam tam mówić?
- Zaraz ci wszystko powiem.

No i Alabaster mówił, a wróżka słuchała. O planach, wykonanych zadaniach, raportach oraz wszystkich tych rzeczach, które wydarzyły się z poprzednim kwartale. Napomknęła o pytaniach, jakie mogą się pojawić i dodała też parę odpowiedzi.
Wszystkie informacje podała tak chaotycznie, że chyba sama nie była pewna co mówi.

- Nic nie notowałaś? – zapytała przełożona ze zdziwieniem.
- Wszystko zapamiętałam – odparła skromnie Black.
Chrapy wciągnęły ponad 3 litry wilgotnego powietrza i już miała coś dodać, ale właśnie wtedy rozbłysnęło jej zwierciadełko. Podniosła je ze stołu i trzymała na wyciągnięcie ręki.
- Maya Flame. Słucham.
- Tu Brilake. Mam nadzieje, że pamiętasz o Radzie – powiedziała przełożona Mai. – To już za dwa dni.
- Właśnie miałam z tobą o tym porozmawiać – odparła zakłopotana. – Bo widzisz. Ja nie mogę stawić się na Radzie.
- Co powiedziałaś!?! – prawie krzyknęła.
- Muszę właśnie wtedy gdzieś pilnie wyjechać.
- Co jest ważniejszego od Rady? – zapytała porządnie rozzłoszczona Brilake.
- Miałam jechać po zioła i inne specyfiki potrzebne do eliksirów – powiedziała najciszej jak potrafiła.
- I to ma być ważniejsze!?! – wrzasnęła. – Nigdzie nie pojedziesz! Poślij tam którąś ze swoich wróżek! A ty masz się stawić przed starszyzną, mało tego, masz być przygotowana. Bo nie chcę się znowu przez ciebie najeść wstydu.
Lusterko rozbłysło i zamilkło.
Maya prawdopodobnie zbladła, chociaż nie było tego po niej widać z racji naturalnej jasności.
W komnacie zapanowała zupełna cisza. Słychać było tylko muchy... Nie, muchy lepiej nie.
Słychać było tylko świst powietrza wydobywający się z nosa panny Flame. A jej tępy wzrok, wiercił dziury w drzwiach komnaty.

Black nie wiedziała, czy ma wyjść, czy zostać. Niezręczność tej sytuacji była wręcz namacalna. Na szczęście wróżka szóstego szczebla, zachowała się tak, jak zawsze w takiej sytuacji.
- Wyjdź – powiedziała bez emocji.

Ciemnowłosa wstała i podeszła do drzwi. Pomimo tego, że forma polecenia była fatalna, to i tak ucieszyła się, że może już iść.
- Poczekaj – dodała łamiącym się głosem przełożona. – Powtórz mi to wszystko, co ci powiedziałam. Już nie pamiętam, co mówiłam...
- A może lepiej... - W oczach Mai pojawił się blask.
- Albo lepiej mi to napisz, a potem przynieś. – Satysfakcja znowu pojawiła się w jej głosie.

Wróżka siódmego szczebla wstrzymała oddech tylko po to, aby przeklinać w myślach jak najdłużej.
Odwróciła się i wyszła z groty prawie tracąc przytomność.

Mucha

Maya biegła boso po łące...
Stąpała po niej tak lekko, że prawie nie dotykała trawy.
Malutkie kropelki rosy delikatnie muskały jej stopy i spływały po nich.
Rozwiane włosy, jak fale na morzu, walczyły z wiatrem, a uniesione ramiona ochładzała poranna bryza.
Biegła szczęśliwa, beztroska i wolna. Pragnęła aby ta chwila trwała wiecznie.
Była tak zajęta beztroską, że nawet nie zauważyła jak podleciała do niej mucha i zaczęła brzęczeć nad jej głową. Dopiero po chwili, kiedy brzęczenia stało się głośniejsze, zaczęła wodzić wzrokiem w poszukiwaniu upartego owada.
Mucha zbliżała się do niej i odlatywała, brzęcząc i lawirując między rękoma, które koniecznie chciały ją pochwycić i stłamsić.
Wróżka machała i klęła, jednak na owadzie nie robiło to najmniejszego wrażenia. W końcu zrezygnowana i zmęczona opadła na łąkę.
Owad jednak nie dał za wygraną, brzęczał i zataczał kolejne koła nad jej głową.
Po chwili mucha, chyba też zmęczona, usiadła na czole wróżki.
Ta tylko na to czekała. Zamachnęła się i pacnęła w głowę z siłą wodospadu.

...Ciemność zawładnęła jej całym ciałem. Wróżka straciła przytomność, a raczej się obudziła...

Już świtało, kiedy Maya leżała na swoim łóżku z ręką na czole.
Głowa bolała ją okrutnie, a dłoń piekła niemiłosiernie. Usiadła na łóżku i oderwała dłoń od czoła.
W komnacie rozległo się brzęczenie.
Krew momentalnie napłynęła do wszystkich członków i wróżka zerwała się na równe nogi.
Podbiegła do toaletki stojącej pod ścianą i chwyciła za swoją różdżkę. Już tylko kontem oka zobaczyła w lustrze swoją twarz, na której wymalowany był szał i takie wkurzenie, jakiego jeszcze ta komnata nie widziała.
Zaraz nad wkurzeniem zobaczyła też wielki czerwony ślad po swojej dłoni.
I w jednej chwili okazało się, że poprzednie wkurzenie to nic w porównaniu z aktualnym.

Komnata rozświetliła się jasnym, białym światłem, którego źródłem była różdżka, dzierżona przez wróżkę.
Maya zaczęła inkantować jakieś zaklęcie. Dłoń zacisnęła się na różdżce, a słowa zaczęły coraz szybciej wydobywać się z ust, wkurzonej do granic możliwości, wróżki.
Przerażona mucha bardzo starała uświadomić sobie powagę sytuacji, ale jej instynkt nie był przyzwyczajony do tego typu rozumowania i skoncentrował się na ucieczce.
Otumaniony i przerażony instynkt owada przestał jasno myśleć i podpowiedział jedyne słuszne wyjście z sytuacji… Lecieć do światła! Lecieć do światła!

Z prędkością godną muchy lecącej do gówna, owad puścił się w kierunku światła. W oka mgnieniu podleciał do rozświetlonej różdżki i przysiadł na jej wierzchołku.
Różdżka momentalnie pochłonęła całe światło z komnaty.
Jeszcze przez chwilę można było dostrzec jak na twarzy wróżki wkurzenie ustępuje miejsca przerażeniu.
Nic więcej nie dało się zauważyć, bo nastąpiła potężna implozja, która pochłonęła całe światło, starła na proch muchę i ogłuszyła przerażoną wróżkę.

Nastała cisza, tak cicha, że można by z powodzeniem usłyszeć brzęczenie muchy, oczywiście pod warunkiem, że jakaś by się tu pojawiła.

Maya opadła na swoje łóżko, ciemność zawładnęła jej całym ciałem i straciła przytomność.

I znowu biegła boso po łące...

Black – wróżka wiatru

Wróżka siódmego szczebla była wyspecjalizowana w magii powietrza i dysponowała niespotykanym poziomem biegłości w tej dziedzinie. Mało kto posiadał takie umiejętności i potrafił się nimi posługiwać z podobną lekkością oraz finezją.
Black była również ekspertem w bezgłośnym wypowiadaniu zaklęć, co rekompensowała dość impulsywnym wymawianiem przekleństw, których nie powstydziłby się nawet krasnoludzki grabarz. Jak powszechnie wiadomo, grabarze są mistrzami niewybrednego języka, a co bardziej rozgarnięci mogą przeklinać na jednym wydechu bez powtarzania. To już prawdziwa sztuka. Wróżka również to potrafiła, chociaż nie do końca wiadomo, jak weszła w posiadanie tej umiejętności.
Nic bardziej nie motywowało Black do przekleństw niż Maya. Już sama obecność Najjaśniejszej podnosiła ciśnienie i sprawiała, że umysł podwładnej zaczynał generować łańcuchy słów, które powszechnie uznawane są za obraźliwe.
Tylko dzięki ogromnej sile woli, opanowaniu oraz przygryzaniu sobie różnych części ciała nie wydostawały się one poza umysł czarnowłosej. Oczywiście, na szczęście dla wróżki, bo Bóg jeden wie, co mogłoby się wtedy zadziać.

Oprócz tych wszystkich zalet, Black posiadała jedną wadę. Miewała niekontrolowane wiatry. I nie chodzi tu o problemy gastryczne... Chodzi o przeciągi. Nieświadomie potrafiła sprawić, że w całej komnacie, dosłownie znikąd, pojawiał się wiatr. Czasami cug był na tyle duży, że zanim wróżka się zreflektowała, zdążył poprzewracać księgi oraz zrzucić ze stołów wszystko, co się na nich znalazło. Pewnie by jej to nie przeszkadzało gdyby nie Espidi, który też pracował w tej komnacie i okrutnie nie lubił przeciągów. Chyba nie było jeszcze takiego, którego by nie skomentował. Kiedyś nawet stwierdził, że wróżka - ze swoją umiejętnością - nadawałaby się doskonale do wietrzenia pomieszczeń (ze wszystkiego, co się w nich znajduje).

Na szczęście dla magika Sfery, Black miała dość wysoko ustawiony próg tolerancji dla jego docinków. Zamiast wykorzystywać swoje zdolności magiczne, szybko ripostowała komentarze złośliwego gnoma, sprawnie wykorzystując umiejętność przeklinania na jednym wydechu, nigdy zatem nie pozostawała mu dłużna.