Lista zadań

Każda wróżka z Zespołu Eliksirów i Zaklęć miała obowiązek codziennego wypełniania listy zadań. Czynność ta wymagała od nich niezwykłej wręcz kreatywności oraz pomysłowości, zwłaszcza że oprócz samego zadania, musiały również wpisać jego efekt. A ten nie zawsze był pozytywny. Bo przecież można przez kilka godzin szukać składników do eliksiru i ich, najzwyczajniej w świecie, nie znaleźć. Na przykład zadanie: szukanie składników, efekt: składniki nieznalezione.
Lista zadań musiała być przejrzysta i czytelna. Dlatego też wróżki pisały w niej bardzo starannie. Prawie kaligrafowały, co miało swoje zalety, ale też jedną poważną wadę. Staranne pisanie zabierało im dużo czasu i było traktowane przez wróżki jak zadanie. A jako takie, musiało być wpisane na listę. Bardzo często znajdowała się tam jedna, konkretna czynność, a poniżej kilkanaście zdań o treści: „Kaligrafowanie tego co powyżej” z efektem: „Wykaligrafowano”.
Właśnie z powodu tego typu zapisów Najjaśniejsza była zmuszona czytać listy od dołu.
Gdyż czytanie od góry ograniczało się do przeczytania pierwszego i drugiego zadania, które oczywiście odnosiło się do powyższego. Tym sposobem wróżka często się zapętlała i kilka godzin wodziła wzrokiem między pierwszym a drugim wpisem.
Codzienne prowadzenie listy zadań to genialny pomysł wróżki szóstego szczebla, która dzięki nim chciała mieć całkowitą kontrolę nad tym, co dzieje się w ZEZie. Jednak ogrom informacji tam wpisanych oraz częste zapętlenie się podczas czytania, przytłaczał Mayę i w efekcie zaprzestała ich sprawdzania. Co oczywiście nie oznaczało, że wróżki mogą sobie je darować. Wręcz przeciwnie. Nie dość, że codziennie marnowały czas na wpisywanie do listy tego, czym się aktualnie zajmowały, to na dodatek musiały to wszystko opisać jeszcze raz w raporcie efektywnie wykonanych zadań.
A oprócz tego raz w miesiącu były wzywane przez przełożoną i dokładnie wypytywane o to, co robiły przez ostatnie trzydzieści dni.
Wróżki generowały takie ilości dokumentów, że z czasem zaczęło brakować miejsca na ich przechowywanie. Walały się one dosłownie wszędzie i miały wielką tendencję do zapodziewania się gdzieś. Oczywiście bez najmniejszego uszczerbku dla zespołu oraz jego efektywności.
Maya nie miała odwagi przyznać się do tego, że pomysł z kartami był nietrafiony. Wróżki już nieraz próbowały to jej wyperswadować, ale bezskutecznie. Za każdym razem, zapędzona argumentami w kozi róg, brnęła w niego coraz bardziej i marzyła o tym, aby kiedyś to powiedzenie przestało tyczyć się kóz, a zaczęło jednorożca, bo tam na pewno miałaby jeszcze trochę miejsca do zapędzania się.

Water i woda

W drugiej komnacie było dość głośno. Wróżki i magik zwykli rozmawiać o sprawach bardzo istotnych, ale nie przepadali za tym. Dlatego często, dla zwyczajnego rozluźnienia i ucieczki od obowiązków, dyskutowali o sprawach małej wagi magicznej, a ogromnej wagi plotkarsko-społecznej. I właśnie w trakcie takiej rozmowy, drzwi do komnaty otworzyły się i stanęła w nich Water.
Była najmłodszą wróżką w zespole. Miała kasztanowe loki oraz uśmiech, który nigdy nie znikał z twarzy. Ale nie taki zwykły milutki, tylko iście diabelski uśmieszek.

Już od niepamiętnych czasów cały zespół korzystał z umiejętności Water, która potrafiła wyczarować krystalicznie czystą wodę. Wróżka niechętnie to robiła, ale pod naciskiem całego ZEZa, a w zasadzie obsady z drugiej komnaty, zawsze dawała się namówić. Niejednokrotnie zdarzało się też zawezwać ją tylko po to, aby magicznie naczerpała wody, co doprowadzało ją do szewskiej pasji.
Mimo wszystko Water lubiła to robić, bo to był idealny pretekst żeby przyjść do chomiczówki, tam atmosfera zawsze była o niebo lżejsza niż w grocie solnej, w której rezydowała Maya.
Najczęściej wzywał ją gnom, korzystając z różnych forteli i kłamstw. I zawsze, jak tylko pojawiała się w komnacie (zawezwana, czy też z własnej woli) nie mógł się powstrzymać od tego, aby jej dopiec.

- Co tu u was tak głośno? – zapytała figlarnie i stanęła w drzwiach naśladując pozę przełożonej. - Mam wam zaraz znaleźć jakąś robotę?
- Mamy wodę – powiedział złośliwie Espidi.
- Świnia – odparła najmłodsza wróżka.

Szybkie nawrócenie

Drzwi do chomiczówki były otwarte. Wróżki często tak robiły, zwłaszcza kiedy kończyło im się świeże powietrze.

Chomiczówka to druga, obok groty solnej, komnata wróżek z Zespołu Eliksirów i Zaklęć. Jej nazwa wzięła się od smrodu, jaki tam panował z samego rana, a który nasilał się po deszczu. Woda podczas ulewy przeciekała przez nieszczelne okiennice i spływała po parapecie, zalewając drewnianą podłogę. A ta podczas wysychania wydzielała nieprzyjemną woń, która do złudzenia przypominała zapach niedomytego chomika.

W komnacie panowała cisza. Magik Sfery był zajęty dłubaniem w swojej księdze, a Tree pochłonęło czytanie artykułów na temat nowych sposobów tworzenia zaklęć.
Nagle cisza została brutalnie przerwana przez głośne pukanie do drzwi.
- Witam – powiedział wysoki człowiek i wszedł do środka.
- A witamy Hetmana – odpowiedział Espidi. – Zabłądziłeś?
- Hahaha! – roześmiał się. – Nie, ale przechodziłem i zobaczyłem, że chyba macie dzisiaj drzwi otwarte.
- My zawsze mamy – wyjaśniła Tree. – Wietrzymy się.
Gość wszedł do komnaty i usiadł na jednym z krzeseł, które stało niedaleko wejścia. Zaraz za nim do komnaty wleciał malutki świetlik. Zatoczył kilka okręgów pod sufitem, podleciał do siedzącego człowieka i usiadł na jego ramieniu.
- Co tam u was? – zapytał. – Macie dużo pracy?
- Zawsze mamy – odpowiedziała wróżka.
- Chodzą słuchy, że wasza przełożona gdzieś wyjechała?
- Wybrała się w podróż, bo musiała od nas odpocząć – dodała ironicznie.
Gnom uśmiechnął się pod nosem i odwrócił w stronę drzwi.
- A swoją drogą, to Maya jest całkiem ładniutka – rzekł Hetman nieświadomy tego, że właśnie włożył kij do mrowiska.
- Co!?! Ta kwadratowa gęba ci się podoba? – Tree o mało nie spadła z krzesła.
- Ładną ma buźkę, figura też niczego sobie – dodał niepewnym głosem. – Wydaje mi się, że może się podobać.
- Kwestia gustu – odparł gnom. – Ale faktycznie niektórym może.
Tree popatrzyła na magika. W jej oczach pojawiły się iskry. Maleńki świetlik nerwowo poderwał się z ramienia i zaczął latać po całej komnacie.
- Kompletnie nie wiem, co może się w niej podobać.
- Tree – zaczął spokojnie Espidi. – My patrzymy na nią przez pryzmat tego, jaka jest dla nas, i dostrzegamy tylko wady, ale komuś, kto jej nie zna, może się podobać. Hetman ma rację. Jej figura jest prawie idealna, twarz, co prawda mało owalna, ale pomimo wszystko potrafi się zaprezentować.
- A widzieliście kiedyś jej paznokcie? A wiecie, że chodzi w tych samych szatach tygodniami… A poza tym to dla ciebie za wysokie progi. – Wróżka nie odpuszczała.
- Ale ja nic od niej nie chcę. Stwierdziłem tylko, że jest ładna – odparł zmieszany gość.
- Może, ale jeżeli już, to tylko z wierzchu…

Zasadzka

Wielki ogr siedział zmęczony na kamieniu i zajadał się końskim udem.
Jeszcze kilka godzin temu należało ono do jednego z czterech koni, które ciągnęły karetę z podróżnikami. Ale teraz, podpiekane co rusz nad ogniem, stanowiło idealny posiłek, który miał zregenerować nadwątlone siły.
Zresztą po co martwemu koniowi udo. A gdyby nawet był żywy to nie miałby szansy na wyciągnięcie karety przygniecionej drzewem. Reszta zaprzęgu, również martwa, nie stanowiłaby raczej dodatkowego wsparcia.
Zbir, bez najmniejszych wyrzutów sumienia, odgryzł kolejny kawałek mięsa.
Kilka kroków przed nim, na trawie, leżały kufry, torby oraz nieprzytomna jasnowłosa kobieta, zakneblowana i spętana liną.
Zerkał na nią co chwila i kręcił niezadowolony łbem.
Nie dość, że umordował się strasznie ścinaniem wielkiego drzewa, które zrzucił na przejeżdżającą karetę oraz walką z ochroną zaprzęgu. To jeszcze musiał się uganiać za jedyną pozostałą przy życiu kobietą, która w panice biegała w kółko wrzeszcząc na całą okolicę. A że nie miał w zwyczaju zabijania samic, dlatego zaraz po złapaniu, tylko ją związał. Czynność nie należała do najłatwiejszych, bo jasnowłosa wiła się jak piskorz, drapała, kopała i na dodatek przeraźliwie krzyczała. Z tego co pamięta, to sklęła go do czwartego pokolenia wstecz, używając przy tym słów, których nie spodziewał się po tak filigranowej istocie.
Ogr włożył do paszczy kawałek mięsa. Podniósł skórzany bukłak, upił z niego kilka łyków i wstał. Podszedł do leżącej aby obudzić ją kopniakiem w nogi.
- Niech otworzy oczy, niech się już nie boczy – zrymował stwór.
Maya powoli otworzyła oczy. Gdy tylko zobaczyła nad sobą wielki łeb, zaczęła się szamotać. Próbowała coś tam wykrzykiwać, ale knebel skutecznie tłumił wszelkie słowa.
- Teraz knebel ściągniemy, potem z liną spróbujemy.
Pochylił się nad jasnowłosą i wyciągnął kawałek szmaty z jej ust.
- Ty skurwielu, gnoju, śmierdzielu – zaczęła wrzeszczeć wróżka. - Niech ciebie, twoją matkę, babkę i…
Stwór nie czekał na prababkę. Przycisnął wielką łapę do ust klnącej kobiety.
- Jak będzie gaworzyć, to on jeszcze raz przyłoży. – Podniósł drugą rękę i zwinął ją w wielką pięść.
Jasnowłosa zamknęła oczy, czekała na cios. Na szczęście nie doczekała się. Zamiast tego zabrał łapę z jej ust.
Otworzyła oczy, wzięła głęboki wdech, już miała kontynuować wyzywanie jego rodziny,
ale w tej samej chwili z pięści potwora wysunął się palec wskazujący i pogroził jej. W jednej chwili przez chrapy uleciał cały nagromadzony zapas powietrza.
- Mądra dziewczyna krzyczeć nie zaczyna.
- Masz mnie natychmiast rozwiązać i wypuścić! Wiesz kim ja jestem? Jestem wróżką z Instytutu magii. Znam wiele osób, a jeszcze więcej zna mnie.
- Wróżka co czaruje czy tylko się maluje?
- Jak to maluje? – zapytała poirytowana. - Sugerujesz, że tylko udaję, że jestem wróżką?
Popatrzył na leżącą i pokiwał głową.
- Co ty możesz o mnie wiedzieć? – powiedziała łamiącym się głosem. – Jesteś tylko głupim trollem.
- Ej mała, chybaś trolla nie widziała – odparł, po czym zaczął uwalniać ją z więzów.
- W dupie mam wszystkie trolle czy inne pokraki – dodała ze łzami w oczach. – Ja jestem najważniejsza. Ja, ja i tylko ja.
Zrzuciła z siebie rozwiązaną linę, usiadła obok ogniska. Rozpłakała się.
- To prawda, nie jestem już wróżką taką jak kiedyś – mówiła chyba bardziej do siebie samej.
- Od czasu, kiedy zabiłam moje algi, ogarnęła mnie wielka pustka. Bez mojej różdżki nic nie potrafię wyczarować. Gdyby nie wróżki z mojego zespołu oraz ich dokonania... Gdyby ktoś się o tym dowiedział... Byłabym skończona.
Stwór drapał się coraz mocniej po głowie. Po jego zamyślonej mordzie widać było, że nic z tego nie rozumie.
- Zrób ze mną co chcesz, już mi wszystko jedno. - Maya nawet nie patrzyła na niego, miała to gdzieś.
- Nic ci nie zrobię, lepiej idź sobie.
- Jak to idź? Gdzie mam iść? – Wytarła nos podartym rękawem.
- Idź do drogi, potem poniosą cię nogi.
- Ale...
Dłoń zbira zwinęła się w pieść, potem wysunął się z niej palec wskazujący i ponownie pogroził.

Wróżka wstała, szybko otrzepała podartą suknię. Poprawiła włosy i ruszyła przed siebie. Po kilku krokach odwróciła się żeby podziękować. Sama nie była pewna czy dziękuję za darowanie życia, czy może za okazję do wyrzucenia z siebie od dawna skrywanej prawdy.

Strach przed podróżą

Maya wybierała się w bardzo długą podróż. Musiała koniecznie odpocząć od obowiązków, natłoku spraw oraz całego swojego zespołu.
Oczywiście wróżki też bardzo się z tego cieszyły i z niecierpliwością czekały na takie momenty, bo wtedy w ich komnatach panował ład i spokój.
Najjaśniejsza wyjeżdżała do swojego stryja, który miał wielką posiadłość w dalekim kraju i lubił rozpieszczać swoją bratanicę. A ona, jak nikt inny, lubiła być rozpieszczana.

Pomimo tego, że kochała wszelkie wojaże, to perspektywa kilkudniowej jazdy w karecie nie napawała optymizmem, tym razem budziła strach i niepewność.
Już na kilka dni przed wyjazdem rozchorowała się z nerwów i nawet nie miała siły pojawić się w Instytucie. Jej dolegliwość bardzo szybko została nazwana przez podwładne gorączką stryjeczną.
Co noc miała koszmary, w których widziała tak przerażające sytuacje, że budziła się zlana potem, a później nie mogła już zasnąć.
Najgorszy był jeden, w którym widziała siebie jadącą w karecie...

...powóz, ciągnięty przez cztery konie, pędził przez las po ubitym trakcie. Wiatr wpadał do wnętrza i rozwiewał włosy wróżki. Przez okienka w drzwiczkach widać było przesuwające się szybko sylwetki drzew oraz krzewów, między którymi, od czasu do czasu, można było zauważyć ciepłe promienie zachodzącego słońca, leniwie przedzierające się przez korony drzew.
Razem z Mayą w karecie podróżowało trzech mężczyzn. Każdy z nich był przystojny, młody i elegancko ubrany. Wszyscy mieli w sobie to coś, co wróżka lubiła najbardziej. Dzikie spojrzenie w oczach.
Zawsze marzyła o takich dobrze zbudowanych, pachnących samcach. Jej popuszczone wodze fantazji, niczym się nie ograniczały i potrafiły wygenerować takie sytuacje, które mogłyby przyprawić o gęsią skórkę, nawet doświadczone kurtyzany. Nie inaczej miało być tym razem.
Jednak coś nie dawało Mai spokoju.
Towarzysze podróży, ku jej zaskoczeniu, w ogóle nie zwracali na nią uwagi. Cały czas rozmawiali ze sobą w jakimś dziwnym języku, którego nie rozumiała.
Próbowała nawiązać kontakt wzrokowy wpatrując się przez chwilę w każdego z nich. Ale nie przyniosło to żadnego rezultatu. Wymownie poprawiała włosy i trzepotała rzęsami. Bez efektów. Zaczęła się już wiercić i denerwować, bo świadomość tego, że może nie przyciągać wzroku płci przeciwnej napawała ją strachem. Ręce czarodziejki drżały. Poczuła, że zaraz odejdzie od zmysłów, jeżeli któryś nie spojrzy.
W akcie desperacji postanowiła rozpiąć kilka guziczków w skórzanym gorsecie.
Drżące dłonie powoli podniosły się, zbliżyły do biustu i poczuły gołą skórę.
Wróżka była już naga. Wcześniej, zbyt zajęta obserwowaniem przystojnych panów, nie zwróciła na to uwagi.
Ogarnęło ją przerażenie i gniew, który musiał gdzieś znaleźć ujście. Gwałtownie wstała z siedzenia. Zaczęła krzyczeć, płakać i kląć.
To też nie zrobiło najmniejszego wrażenia na towarzyszach podróży.
Świadomość kobiety nie mogła znieść tego, że jej nagie ciało, ani na chwilę, nie przyciągnęło wzroku trzech mężczyzn. Myśli kłębiły się w głowie jak burzowe chmury, z których lada moment miały posypać się błyskawice. I posypały się...

Obudziła się krzycząc, cała zlana potem. Tej nocy już nie mogła zasnąć.

Męski wychodek

Drzwi groty solnej otworzyły się gwałtownie i Maya wyszła na korytarz. Zrobiła kilka kroków i bez najmniejszego skrępowania wkroczyła do wychodka oznaczonego trójkątem.

Nie wiedzieć czemu, Maya korzystała z męskiego. Pomimo tego, że damski znajdował się niecałe trzy kroki dalej.
Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby zdarzyło się to raz czy dwa. Można by wtedy nazwać to zbiegiem okoliczności. W końcu każdemu może się pomylić kółko z trójkątem. Ale w jej przypadku nie mogło być mowy o pomyłce, gdyż częstotliwość odwiedzin przekraczała wszelkie granice.
Jasnym było, że robiła to z pełną świadomością i prawdopodobnie musiała czerpać z tego jakąś przyjemność.
Ci, którzy spotykali ją w męskim wychodku, nieraz wychodzili i spoglądali na symbol nad wejściem, aby się upewnić, czy to oni przypadkiem nie popełnili faux pas.
Najczęściej już tam nie wracali zniesmaczeni sytuacją i świadomością tego, że faux pas już się tam wcześniej popełniło.
Cały Instytut trząsł się w powałach pod naporem plotek na ten temat.
Jedni twierdzili, że panna Flame to tak naprawdę pan. Inni, że bardziej jej służy męska woda toaletowa. Jeszcze inni, że sika na stojaka.
Któregoś razu nawet pojawił się wierszyk wydrapany na ścianie:
"Wróżka zarządzająca to taka, która sika na stojaka."
Znany jest też przypadek, kiedy Najjaśniejsza weszła do męskiego wychodka tylko po to, aby porozumieć się z kimś za pomocą swojego zwierciadełka.
Nawet strażnicy Instytutu zwrócili na to uwagę i od tamtej pory zawsze patrzyli na nią tak jakoś inaczej. I właśnie wtedy pękła bardzo cieniutka nić sympatii pomiędzy strażą a Najjaśniejszą. Potem szybko pękło jeszcze kilka innych. A w efekcie, przerwało się tyle nici, że z nich wszystkich można by śmiało spleść linę do cumowania okrętów.
Nawet w anonimowej ankiecie dotyczącej tego co w Instytucie się podoba, a co nie, niektórzy wskazali na fakt pojawiania się Mai w męskim.

Wróżki z jej zespołu nie miały śmiałości spytać o powód odwiedzin w męskim, ale podejrzewały, że musiało to wynikać z wrodzonego lenistwa.
Bo męski wychodek znajdował się naprzeciwko groty solnej, a do damskiego trzeba zrobić trzy kroki więcej.

Magik Sfery

Zespół Mai składał się prawie z samych wróżek, których głównym zadaniem było opracowywanie nowych zaklęć i eliksirów. Jednak był tam ktoś jeszcze. Ktoś kto nie pasował do zespołu, ale z niewiadomych przyczyn zajmował jedno miejsce w drugiej komnacie.
Tym kimś był Espidi, jedyny przedstawiciel płci brzydkiej. Ten niepozorny z wyglądu gnom był magikiem Sfery i zajmował się wprowadzaniem do niej różnych informacji.
Magiczne księgi potrafiły łączyć się ze Sferą. Tym sposobem ich właściciele mogli korzystać z jej nieskończonych zasobów.
Od samego początku gnom, był traktowany inaczej niż wróżki. Najjaśniejsza bardzo go lubiła i spełniała wszystkie jego prośby. Była pod wrażeniem wiedzy jaką posiadał, chociaż sama nie miała bladego pojęcia, czym tak naprawdę się zajmuje. Zawsze interesowały ją tylko efekty, a nie sposoby realizacji. I nawet nie przeszkadzało jej to, że nie miał pojęcia o zaklęciach, eliksirach, czy ich tworzeniu.
Miał prawie wolną rękę w doborze zleceń, co zresztą, bardzo mu odpowiadało i za to był jej wdzięczny.
Jednak tylko pozornie odwzajemniał sympatię przełożonej, gdyż od samego początku był w opozycji oraz ścisłej komitywie z wróżkami. Zawsze je wspierał. Starał się pomagać jak tylko mógł. Zwłaszcza, że Maya była dla nich bardzo surowa i złośliwa. Co też nie dawało mu spokoju. Źle się z tym czuł i nie znosił tego „bycia kimś lepszym”. Nie raz stawał po ich stronie i próbował wywalczyć łagodniejsze traktowanie wróżek, ale Alabaster w tej kwestii była stanowcza i zaraz odwracała kota ogonem.
Niejednokrotnie też lądował na zielonej ławie, która stała na korytarzu przed komnatą. Tam mu się obrywało za to, że wtyka nos w nie swoje sprawy. W ogóle nie przeszkadzało jej to, że w tym czasie było tam pełno różnych istot, które zaniepokojone krzykami przysłuchiwały się w milczeniu.
A na domiar złego zawsze po takiej rozmowie, na wróżki i magika, spadały dodatkowe obowiązki. To była jej ulubiona broń. Czasami pod naporem zadań (zwanych przez wróżki: „z dupy”), które były tylko formą kary, zespół lub jego część, siedziała w Instytucie do późnych godzin nocnych.
Efektów tej pracy oczywiście nikt nie oceniał. Pewnie nawet nie sprawdzał...

Espidi potrafił dłubać w tych swoich księgach całymi dniami, a efekty jego pracy były bardzo pomocne w codziennym funkcjonowaniu całego Instytutu.
Maya już nie raz gratulowała sobie takiego pracownika, co doprowadzało go do szewskiej pasji. Bo przecież z reguły gratuluje się komuś.

Chyba właśnie to było jedynym, sensownym wytłumaczeniem jego obecności w zespole.
A już na pewno to, że mogła się chwalić jego dokonaniami, które były sukcesem zespołu, czyli jej.

Delegowanie zadań

Wróżka szóstego szczebla siedziała nad Księgą w swojej komnacie, którą żartobliwie nazywano Grotą Solną.

Nazwa komnaty nie wzięła się z powietrza. Mało tego, była bardzo adekwatna do warunków panujących wewnątrz. Prawie zawsze panował tam półmrok, delikatnie rozświetlany przez stojące na stole; dwa solne jonizatory i naczynie z fałszywymi algami. Powietrze było tak wilgotne, że przy głębszych wdechach można się było zachłysnąć. A żeby tego było mało, to w grocie śmierdziało przepalonym woskiem, który zalegał w jonizatorach i mieszał się z solą w magicznie wydrążonych otworach.
Żadna z podwładnych nie lubiła tej komnaty, za to Maya czuła się tam jak w domu.


Było już południe. Panna Flame siedziała przy stole, zajęta przygotowaniem raportu z zadań wykonanych w poprzednim kwartale. Nienawidziła spowiadać się przed Radą, bo prawie nikt jej tam nie lubił. No może z wyjątkiem Klary, wróżki czwartego szczebla, która nie wiedzieć czemu, przepadała wprost za Mayą.
Tym razem jednak, Rada miała się odbyć bez wróżki czwartego szczebla, gdyż była ona bliska rozwiązania. To z kolei nie dawało spokoju Alabastrowi (wróżki siódmego szczebla wymyśliły tą nazwę z racji śniadej cery i wstrętu Mai do opalenizny). Doskonale wiedziała, że będzie to polowanie na czarownice. Była świadoma tego, że nie jest w stanie sama się wybronić. Długo myślała jak wyjść z tej opresji i wymyśliła. Wzięła swoje sfatygowane zwierciadełko do ręki.
- Black. Podejdź do mnie – powiedziała do lusterka.
- W tej chwili nie mogę. Pracuje nad twoimi zaklęciami.
- To jest teraz nie ważne! – powiedziała stanowczo Najjaśniejsza (to też wróżki...).
- Ale wcześniej mówiłaś, że to zadanie najwyższej wagi...
- Może mówiłam, może nie mówiłam – odparła poirytowana. - Ale teraz mam dla ciebie pilniejsze zadanie.
- Już idę.

Drzwi do groty otworzyły się i przez krótką chwilę do komnaty wpadło trochę światła. Zaraz za nim w drzwiach stanęła Black.
Maya powoli podniosła wzrok.
Wróżka jak zwykle była bardzo gustownie ubrana. Miała na sobie ciemnofioletową suknię, jasnofioletowy gorset przeplatany z przodu czarną, aksamitną wstążką. Szyje zdobił niewielki, obsydianowi wisiorek w kształcie wiru powierza, zwisający na srebrnym łańcuszku. Jej kruczoczarne, proste włosy, spływały po ramionach zakrywając częściowo dekolt.
Czarodziejka zauważyła, jak przez ułamek sekundy, przełożonej nabrzmiały chrapy, tak, że o mało nie została wciągnięta razem z powietrzem.
"Dla takich chwil warto żyć" – pomyślała.

Weszła do środka. Delikatnie uniosła palec wskazujący. Drzwi do komnaty zamknęły się.
- Ładnie ci w tym fiolecie – powiedziała do niechcenia Maya.
- Dziękuję.
- Ale chyba Silente ładniej wygląda we fioletowym – dodała z wielką satysfakcją.
Ciemnowłosa puściła kąśliwą uwagę mimo uszu i usiadła naprzeciw Tej.

- Po co mnie wezwałaś?
- Za dwa dni zbiera się Rada. Ja nie mogę się tam zjawić, bo muszę pilnie wyjechać – skłamała Najjaśniejsza. – Ty tam pójdziesz.
- Ja!?! - Wróżka o mało nie spadła z krzesła.
- No tak. Ktoś tam pójść musi, a ja przecież się nie rozdwoję.
- Ale ja nigdy nie byłam na takiej Radzie. Skąd mam wiedzieć, co mam tam mówić?
- Zaraz ci wszystko powiem.

No i Alabaster mówił, a wróżka słuchała. O planach, wykonanych zadaniach, raportach oraz wszystkich tych rzeczach, które wydarzyły się z poprzednim kwartale. Napomknęła o pytaniach, jakie mogą się pojawić i dodała też parę odpowiedzi.
Wszystkie informacje podała tak chaotycznie, że chyba sama nie była pewna co mówi.

- Nic nie notowałaś? – zapytała przełożona ze zdziwieniem.
- Wszystko zapamiętałam – odparła skromnie Black.
Chrapy wciągnęły ponad 3 litry wilgotnego powietrza i już miała coś dodać, ale właśnie wtedy rozbłysnęło jej zwierciadełko. Podniosła je ze stołu i trzymała na wyciągnięcie ręki.
- Maya Flame. Słucham.
- Tu Brilake. Mam nadzieje, że pamiętasz o Radzie – powiedziała przełożona Mai. – To już za dwa dni.
- Właśnie miałam z tobą o tym porozmawiać – odparła zakłopotana. – Bo widzisz. Ja nie mogę stawić się na Radzie.
- Co powiedziałaś!?! – prawie krzyknęła.
- Muszę właśnie wtedy gdzieś pilnie wyjechać.
- Co jest ważniejszego od Rady? – zapytała porządnie rozzłoszczona Brilake.
- Miałam jechać po zioła i inne specyfiki potrzebne do eliksirów – powiedziała najciszej jak potrafiła.
- I to ma być ważniejsze!?! – wrzasnęła. – Nigdzie nie pojedziesz! Poślij tam którąś ze swoich wróżek! A ty masz się stawić przed starszyzną, mało tego, masz być przygotowana. Bo nie chcę się znowu przez ciebie najeść wstydu.
Lusterko rozbłysło i zamilkło.
Maya prawdopodobnie zbladła, chociaż nie było tego po niej widać z racji naturalnej jasności.
W komnacie zapanowała zupełna cisza. Słychać było tylko muchy... Nie, muchy lepiej nie.
Słychać było tylko świst powietrza wydobywający się z nosa panny Flame. A jej tępy wzrok, wiercił dziury w drzwiach komnaty.

Black nie wiedziała, czy ma wyjść, czy zostać. Niezręczność tej sytuacji była wręcz namacalna. Na szczęście wróżka szóstego szczebla, zachowała się tak, jak zawsze w takiej sytuacji.
- Wyjdź – powiedziała bez emocji.

Ciemnowłosa wstała i podeszła do drzwi. Pomimo tego, że forma polecenia była fatalna, to i tak ucieszyła się, że może już iść.
- Poczekaj – dodała łamiącym się głosem przełożona. – Powtórz mi to wszystko, co ci powiedziałam. Już nie pamiętam, co mówiłam...
- A może lepiej... - W oczach Mai pojawił się blask.
- Albo lepiej mi to napisz, a potem przynieś. – Satysfakcja znowu pojawiła się w jej głosie.

Wróżka siódmego szczebla wstrzymała oddech tylko po to, aby przeklinać w myślach jak najdłużej.
Odwróciła się i wyszła z groty prawie tracąc przytomność.

Mucha

Maya biegła boso po łące...
Stąpała po niej tak lekko, że prawie nie dotykała trawy.
Malutkie kropelki rosy delikatnie muskały jej stopy i spływały po nich.
Rozwiane włosy, jak fale na morzu, walczyły z wiatrem, a uniesione ramiona ochładzała poranna bryza.
Biegła szczęśliwa, beztroska i wolna. Pragnęła aby ta chwila trwała wiecznie.
Była tak zajęta beztroską, że nawet nie zauważyła jak podleciała do niej mucha i zaczęła brzęczeć nad jej głową. Dopiero po chwili, kiedy brzęczenia stało się głośniejsze, zaczęła wodzić wzrokiem w poszukiwaniu upartego owada.
Mucha zbliżała się do niej i odlatywała, brzęcząc i lawirując między rękoma, które koniecznie chciały ją pochwycić i stłamsić.
Wróżka machała i klęła, jednak na owadzie nie robiło to najmniejszego wrażenia. W końcu zrezygnowana i zmęczona opadła na łąkę.
Owad jednak nie dał za wygraną, brzęczał i zataczał kolejne koła nad jej głową.
Po chwili mucha, chyba też zmęczona, usiadła na czole wróżki.
Ta tylko na to czekała. Zamachnęła się i pacnęła w głowę z siłą wodospadu.

...Ciemność zawładnęła jej całym ciałem. Wróżka straciła przytomność, a raczej się obudziła...

Już świtało, kiedy Maya leżała na swoim łóżku z ręką na czole.
Głowa bolała ją okrutnie, a dłoń piekła niemiłosiernie. Usiadła na łóżku i oderwała dłoń od czoła.
W komnacie rozległo się brzęczenie.
Krew momentalnie napłynęła do wszystkich członków i wróżka zerwała się na równe nogi.
Podbiegła do toaletki stojącej pod ścianą i chwyciła za swoją różdżkę. Już tylko kontem oka zobaczyła w lustrze swoją twarz, na której wymalowany był szał i takie wkurzenie, jakiego jeszcze ta komnata nie widziała.
Zaraz nad wkurzeniem zobaczyła też wielki czerwony ślad po swojej dłoni.
I w jednej chwili okazało się, że poprzednie wkurzenie to nic w porównaniu z aktualnym.

Komnata rozświetliła się jasnym, białym światłem, którego źródłem była różdżka, dzierżona przez wróżkę.
Maya zaczęła inkantować jakieś zaklęcie. Dłoń zacisnęła się na różdżce, a słowa zaczęły coraz szybciej wydobywać się z ust, wkurzonej do granic możliwości, wróżki.
Przerażona mucha bardzo starała uświadomić sobie powagę sytuacji, ale jej instynkt nie był przyzwyczajony do tego typu rozumowania i skoncentrował się na ucieczce.
Otumaniony i przerażony instynkt owada przestał jasno myśleć i podpowiedział jedyne słuszne wyjście z sytuacji… Lecieć do światła! Lecieć do światła!

Z prędkością godną muchy lecącej do gówna, owad puścił się w kierunku światła. W oka mgnieniu podleciał do rozświetlonej różdżki i przysiadł na jej wierzchołku.
Różdżka momentalnie pochłonęła całe światło z komnaty.
Jeszcze przez chwilę można było dostrzec jak na twarzy wróżki wkurzenie ustępuje miejsca przerażeniu.
Nic więcej nie dało się zauważyć, bo nastąpiła potężna implozja, która pochłonęła całe światło, starła na proch muchę i ogłuszyła przerażoną wróżkę.

Nastała cisza, tak cicha, że można by z powodzeniem usłyszeć brzęczenie muchy, oczywiście pod warunkiem, że jakaś by się tu pojawiła.

Maya opadła na swoje łóżko, ciemność zawładnęła jej całym ciałem i straciła przytomność.

I znowu biegła boso po łące...

Black – wróżka wiatru

Wróżka siódmego szczebla była wyspecjalizowana w magii powietrza i dysponowała niespotykanym poziomem biegłości w tej dziedzinie. Mało kto posiadał takie umiejętności i potrafił się nimi posługiwać z podobną lekkością oraz finezją.
Black była również ekspertem w bezgłośnym wypowiadaniu zaklęć, co rekompensowała dość impulsywnym wymawianiem przekleństw, których nie powstydziłby się nawet krasnoludzki grabarz. Jak powszechnie wiadomo, grabarze są mistrzami niewybrednego języka, a co bardziej rozgarnięci mogą przeklinać na jednym wydechu bez powtarzania. To już prawdziwa sztuka. Wróżka również to potrafiła, chociaż nie do końca wiadomo, jak weszła w posiadanie tej umiejętności.
Nic bardziej nie motywowało Black do przekleństw niż Maya. Już sama obecność Najjaśniejszej podnosiła ciśnienie i sprawiała, że umysł podwładnej zaczynał generować łańcuchy słów, które powszechnie uznawane są za obraźliwe.
Tylko dzięki ogromnej sile woli, opanowaniu oraz przygryzaniu sobie różnych części ciała nie wydostawały się one poza umysł czarnowłosej. Oczywiście, na szczęście dla wróżki, bo Bóg jeden wie, co mogłoby się wtedy zadziać.

Oprócz tych wszystkich zalet, Black posiadała jedną wadę. Miewała niekontrolowane wiatry. I nie chodzi tu o problemy gastryczne... Chodzi o przeciągi. Nieświadomie potrafiła sprawić, że w całej komnacie, dosłownie znikąd, pojawiał się wiatr. Czasami cug był na tyle duży, że zanim wróżka się zreflektowała, zdążył poprzewracać księgi oraz zrzucić ze stołów wszystko, co się na nich znalazło. Pewnie by jej to nie przeszkadzało gdyby nie Espidi, który też pracował w tej komnacie i okrutnie nie lubił przeciągów. Chyba nie było jeszcze takiego, którego by nie skomentował. Kiedyś nawet stwierdził, że wróżka - ze swoją umiejętnością - nadawałaby się doskonale do wietrzenia pomieszczeń (ze wszystkiego, co się w nich znajduje).

Na szczęście dla magika Sfery, Black miała dość wysoko ustawiony próg tolerancji dla jego docinków. Zamiast wykorzystywać swoje zdolności magiczne, szybko ripostowała komentarze złośliwego gnoma, sprawnie wykorzystując umiejętność przeklinania na jednym wydechu, nigdy zatem nie pozostawała mu dłużna.

Podróże do wolności

Maya kochała podróże. Zwłaszcza finansowane przez Instytut. A wszystkie były. W zasadzie cel podróży nie miał znaczenia. Najważniejsze było to, aby nieobecność w Instytucie trwała jak najdłużej. Wtedy wróżka szóstego szczebla czuła się naprawdę wolna. Niezależna od obowiązków, odpowiedzialności, zadań oraz wszystkiego tego, czego nie lubiła, a co wiązało się z pracą.
W podróży jej psychika zmieniała się nie do poznania. Wolność uderzała do głowy, jak woda sodowa z delikatną cytrynową nutą. Z wyniosłej, oschłej, władczej i bezkompromisowej Mai Flame, zmieniała się w szukającą okazji do uciech cielesnych kobietę.
Nie bez znaczenia jest też fakt, że z wierzchu naprawdę mogła się podobać i niejednokrotnie przykuwała uwagę płci przeciwnej, bez względu na gatunek i wiek samca.
Instytut Magii już nie raz trząsł się w powałach pod naporem plotek i relacji naocznych świadków, którzy twierdzili, że widzieli ją w niedwuznacznych sytuacjach z mężczyznami lub innymi istotami z różnych wymiarów.

Każda wyprawa była nowym wyzwaniem, okazją do ciekawej znajomości i szansą na zdobycie nowych doświadczeń. A wszystkie bez wyjątku, były pretekstem do pokazania swojej prawdziwej natury.
I Maya pokazywała ją. Mając nadzieje, że nikt się o tym nie dowie.

Niestety nadzieja nigdy nie lubiła wróżki.

Maya, faun, zaklęcie, sitowie i kacze gówno

Związek Mayi i fauna o imieniu Lucek był od samego początku bardzo burzliwy.
Wróżka poznała fauna podczas porannej kąpieli w sadzawce, kiedy to lubieżnie zaczął się jej przyglądać. Zawsze kąpała się nago i powiedzmy, że było na co popatrzeć.
Na początku faun obserwował ją z ukrycia, a potem rozochocony podglądał ją stojąc na brzegu stawu.
W początkowej fazie znajomości wróżka, onieśmielona jego obecnością, rzucała w niego czym popadnie; kamieniem, kaczym gównem (z gównianym efektem), przekleństwami a nawet raz rzuciła zaklęciem. Niestety zaklęcie wymówione było w pośpiechu i niedbale, nie trafiło w fauna tylko w okoliczne sitowie, paląc je doszczętnie.

Z czasem wróżka przyzwyczaiła się do widoku fauna i nawet zaczęło jej się to podobać. Świadomość tego, że ktoś czerpie przyjemność z oglądania jej nagiego ciała dodawała jej odwagi, śmiałości i było przyjemne.

Pewnego ranka, wróżka nie wytrzymała i rzuciła się na fauna, który wykazywał już od dawna oznaki zainteresowania i podniecenia.
Kotłowali się na brzegu. Maya jęczała, faun ryczał. Potem faun jęczał, a wróżka ryczała.

Po tych wydarzeniach wróżka zrozumiała, że z zaklęciami nie ma żartów.
I że lepiej rzucić się na fauna niż rzucać gdzie popadnie zaklęcia. O czym zresztą przekonało się też Bogu ducha winne sitowie.

Zrozumiała też, że kacze gówno nie za bardzo nadaje się do rzucania, bo do rzucania są kamienie. Zresztą słowo ukamienować wzięło się stąd, że ktoś rzucał w kogoś kamieniami.
Zaczęła też zastanawiać się nad tym czy zabicie kogoś przez rzucanie w niego kaczym gównem to ukaczygównowanie. I zrozumiała, że tak.

Gołąb pogodowy

Wróżka Pogódka od zawsze miała swój gabinet w najwyższej wieży Instytutu Magii.
Do jej codziennych zadań należało przepowiadanie pogody na kolejne dni. I to zadanie pochłaniało ją bez reszty.
Jej nominacja też nie była przypadkowa, gdyż była ona w posiadaniu potężnego awatara: gołębia pogodowego, który jak żaden inny stwór posiadał nadgołębie zdolności meteorologiczne, a ponadto był z dziada, pradziada meteopatą. Miało to swoje plusy i minusy. Plusy dla wróżka, a minusy rzecz jasna dla gołębia.

Codziennie rano Pogódka wyrzucała swojego gołębia przez okno, obserwowała jego zachowanie i wszystko skrzętnie notowała w swojej Księdze Czarów.
Na podstawie obserwacji gołębia i kliku dodatkowych czynników była w stanie przepowiedzieć pogodę z niebywałą wręcz dokładnością.

Przed słonecznym dniem gołąb wzlatywał wesoło do góry i po kilku chwilach wracał do okna cichutko gruchając. Liczyła gruchnięcia i dzięki temu była stanie określić temperaturę powietrza.
Trochę gorzej miał przed dniem deszczowym, bo z racji swojej wrażliwości na warunki atmosferyczne, jedno skrzydło całkowicie odmawiało mu posłuszeństwa i wyrzucany przez okno leciał jak kamień na spotkanie z brukowanym dziedzińcem.
Zaraz po tym jak gołąb wyrżnął o bruk wróżka wiedziała już prawie wszystko.
Fatalny stan gołębia nigdy nie martwił Pogódki, gdyż miała w Instytucie zaprzyjaźnionego nekromantę, który w mgnieniu oka stawiał ptaka na nogi.
Bardziej martwiło ją to że gołąb po takim wypadku nie gruchał, tylko klął pod nosem ile wlezie. Nikt nie wie czy to za sprawą samego upadku, czy może wskrzeszanie powodowało takie anomalie.
Wtedy wróżka musiała się posiłkować starą i bardzo tajną metodą. Wychylała głowę przez okno w swojej komnacie i patrzyła na termometr. Ten skrywany w tajemnicy przyrząd zawsze wskazywał prawidłową temperaturę.

Dżin

Dżin wyleciał z niewielkiej lampy, która została potarta przez wieśniaka.
Wzbił się w powietrze, żeby zaprezentować całą postać.
Taki lot to nieodłączna część wylatywania z lampy. Każdy dżin, bez wyjątku, ma swoją, przez lata wypracowaną, oryginalną pokazówkę. Można śmiało powiedzieć, że to taki dżinowy znak rozpoznawczy.
Wyprężył zarośniętą klatę, dumnie uniósł głowę do góry, przeczesał palcami bujną czuprynę i zatoczył koło w powietrzu.
Duch z lampy miał długie pekaesy, włosy zaczesane w wielką czarną falę oraz cieniutki wąsik podobny do tego, jakie mają aktorzy z teatrów dla dorosłych.
Zbliżył się do wieśniaka i oznajmił, że może spełnić tylko dwa życzenia.
Jaśko, podrapał się po przepoconej łysinie, zmarszczył brwi i zaczął intensywnie myśleć.
- Jak to, przecież w legendach... - zaczął chłop.
- Jak to? Srak to - huknął dżin.
- Mogę spełnić tylko dwa twoje życzenia - kontynuował spokojniejszym głosem. - Nie dalej jak wczoraj, spełniłem cztery życzenia pięknej niewieście, a teraz, jakoś to muszę wyrównać. Padło na ciebie, nic nie poradzę.
- Cztery życzenia? - zamyślił się Jaśko i zaczął coś liczyć na placach.
- No dobra, nie udawaj inteligenta, tylko powiedz czego sobie życzysz.
- Yyyyy... Hmmm – wyjęczał, a po chwili popatrzył na dżina. - Muszę pomyśleć.
Duch groźnie rycząc wzbił się w powietrze. Zaraz potem z prędkością godną spadającej gwiazdy, runął w dół i znalazł się przed nosem wieśniaka.
- Jak to pomyśleć? - powiedział najspokojniej jak potrafił.
- Jak to? Srak to - odparł bezczelnie mężczyzna. - Myślałem, że z tą lampą to taka bujda. Nie miałem pomyślanych żadnych życzeń.
Dżina zagotowało. Niestety nic nie mógł zrobić osobie, która potarła lampę, bo
stawała się ona jego panem, przynajmniej do czasu wypowiedzenia ostatniego życzenia.
- No to może inaczej - rzekł bardzo pojednawczo. - Czego byś sobie życzył, ale tak najbardziej. Mogę spełnić, każde twoje życzenie.
- Na przykład takie, żeby być zdrowym...? - zapytał chłop i zamyślił się.
Postać z lampy nie lubiła zasypiać gruszek w popiele. Pstryknęła głośno palcami.
- No to jesteś już zdrowy. Jakie jest drugie życzenie?
- Ale jak to? Ja tylko tak przykładowo powiedziałem - wymamrotał zdenerwowanym głosem Jaśko.
- Jak to? Srak to - dodał bezczelnie. - Życzenie, to życzenie.
- Ale mi szło o to, żeby być zawsze zdrowym.
Dżin znowu pstryknął palcami.
- No to będziesz – powiedział, wzbijając się w powietrze. - Dziękujemy za uwagę i zapraszamy ponownie.

Duch uniósł się w powietrze, zaliczył pokazówkę i schował się do lampy.
Wieśniak... No cóż. Był zdrowy...
A lampa, spadając z wysokości, trafiła chłopa w głowę i zmarnowała jego dwa życzenia.

Wróżka Zębuszka

Tak naprawdę to nie wiadomo, jak zeszło na temat rozmów o ładnych zębach, ale jakoś zeszło.
Filady przyznała się, że kiedyś nosiła coś na zębach. Aparatura nazywała się poprawiaczem zgryzu i miała na celu wyrównać jej ząbki i wyładnieć uśmiech.
Black i Espidi, zaciekawieni tematem, podpytywali o to, czy jest zadowolona z efektów.
Filady bez wahania odparła, że tak.

I wtedy się zaczęło, a tak naprawdę to zaczęło się kilka dni temu, kiedy to Tree, podczas nieobecności Filady opowiadała, jak to ona nosiła poprawiacz zgryzu przez dwa lata, cztery miesiące i siedem dni.
Wróżka Zębuszka wzięła za ten zabieg kupę kasy, a i tak po jakimś czasie zęby Tree wróciły na swoje miejsce.
Na dodatek co jakiś czas Tree musiała wybierać się do Zębuszki na okresowe podkręcanie poprawiacza. Jeżeli wierzyć jej słowom, a raczej nie ma podstaw, aby nie wierzyć, to było to dla niej strasznie bolesne doświadczenie. I z tego, co mówiła, to wydała fortunę na mikstury przeciwbólowe.

Bogatsi o tę wiedzę magik Sfery i ciemnowłosa wróżka nie mogli wyjść z podziwu, że Filady jest zadowolona z efektów, których tak naprawdę nie widać.

- Naprawdę jesteś zadowolona? - dopytywał się gnom.
- No tak - odpowiedziała wróżka niepewnym głosem.
- Ja tu czegoś nie rozumiem - dodała Black.
- Zapłaciłaś za to kupę kasy - mówiła dalej wróżka. - Nosiłaś to na zębach prawie dwa lata. Cyklicznie sprawiali ci ból, podkręcając poprawiacz. A po kilku latach od ściągnięcia twoje zęby i tak wróciły na swoje pierwotne miejsce. I próbujesz nam powiedzieć, że jesteś z tego zadowolona?
- No, ja... - Filady zaniemówiła.

Black i Espidi też zaniemówili i powrócili do swoich zajęć.
I tylko kątem oka widzieli, jak wróżka sięga do szuflady w swoim biurku, wyciąga z niego małe zwierciadełko i zaczyna się do niego szczerzyć.
Jakiś czas oglądała swoje zęby, potem troszkę posmutniała, a potem było widać, jak wzbiera w niej gniew i złość.
Gwałtownie sięgnęła po swoje magiczne lusterko i wyszeptała: "Wróżka Zębuszka".
Po chwili ciszy lusterko się odezwało.
- Tu Wróżka Zębuszka - powiedział ciepły kobiecy głos z lusterka. - Piękny uśmiech, równe zęby. Tanio, bezboleśnie i z trwałym efektem.
- Spierdalaj! - powiedziała Filady.

Złodziej

Metalowa kotwica z hukiem wpadła na dach jednego z tarasów Instytutu. Zaraz potem zaczęła okrutnie hałasować, ciągnięta przez naprężaną linę.
Nie znajdując żadnego zaczepienia spadła z dachu i poleciała na dół.
- Do huty...! - Dobiegł głos z dołu.
- No zawsze tak mam… – powiedział złodziej stojąc pod tarasem i masując ramię - Czy chociaż raz nie może się zdarzyć tak, że rzucę i od razu zaczepię?
Ted zwinął linę na ramieniu i zaraz potem zaczął jeszcze raz rozkręcać metalową kotwicę.
Kotwica zatoczyła kilka okręgów i z impetem poszybowała w górę i spadła na dach tarasu. Tym razem jeden z haków znalazł punkt zaczepienia.
Postać na dole kilka razy szarpnęła sznurem, żeby się upewnić, że tym razem zakotwiczenie zakończyło się sukcesem.
Złodziej splunął w dłonie, chwycił za linę i powoli zaczął się wspinać po kamienistej ścianie.
W połowie drugiego piętra usłyszał, czyjeś kroki. Wciągnął linę, która pod nim zwisała, przylgnął do ściany i znieruchomiał.
Nie czekał długo. Odgłosy kroków stały się głośniejsze i po chwili zza rogu wyszła niewielka zakapturzona postać z długim drągiem w ręku. Na końcu drąga dyndał niewielki lampion, który rozświetlał jej drogę.

Złodziej wisiał już chwilę na ścianie obserwując postać na dole. Był pewien, że długo tak nie wytrzyma, bo mięśnie już zaczęły mu drżeć pod skórą, a sznur niemiłosiernie wpijał się w dłonie.
Zaczął się modlić, żeby ten cieć jak najszybciej sobie poszedł, ale najwidoczniej dziś nie miał specjalnego posłuchu u Bogów.
Postać z lampionem (chyba faktycznie cieć) kręciła się pod wiszącym na ścianie złodziejem i widać było, że raczej jej się nie śpieszy.

Zdrętwiałe ręce złodzieja odmówiły posłuszeństwa i puściły sznur. Ted oderwał się od muru i przeraźliwie krzycząc runął w dół.
Stróż zdążył odskoczyć w ostatniej chwili.
Dzięki niebywałemu refleksowi ciecia złodziej nie zaznał miękkiego lądowania i hukiem runął na udeptaną ziemię.
Kurz podniósł się na wysokość metra, a tępy odgłos upadku przyprawiał o dreszcze.
Stróż powoli pozbierał się z ziemi i podniósł upuszczony drąg. Podszedł do leżącego na brzuchu złodzieja i przyświecił lampionem. Gdy tylko światło dotarło do twarzy leżącego stróż uświadomił sobie, że kogoś mu on przypomina.
- Ted, to ty? – zapytał z niepewnością w głosie i szturchnął go kijem.
Cięć wbił kij w ziemię, pochylił się i odwrócił leżącego na plecy.
- Ted, to znowu ty? – zapytał i zaczął cucić nieprzytomnego złodzieja.
Ted zaczął stękać i jęczeć.
Powoli zaczął się zbierać z ziemi, próbował się czegoś chwycić, na czymś wesprzeć. Macał ręką w poszukiwaniu nie wiadomo czego. Jego ręka natrafiła na linę, która nadal zwisała z dachu tarasu. Chwycił ją mocno i podciągnął się, na tyle, że udało mu się usiąść.
Zaraz potem z wielkim hukiem spadła kotwica i wylądowała w miejscu, w którym jeszcze przed momentem leżała głowa złodzieja.
Złodziej pozbierał się błyskawicznie i wystraszony stanął na równych nogach. Popatrzył na kotwicę, złapał się za bolącą głowę i zaczął ją masował.
- Kurwa, nigdy mi się nie uda – powiedział podnosząc wzrok na stróża.
- Co? – zdziwił się cieć – Znowu miałeś test?
- Miałem już po raz dwudziesty szósty. – Złodziej zaczął masować głowę drugą ręką.
- I jak widać znowu gówno z tego wyszło – Ted spuścił głowę. – najwidoczniej nie nadaje się na złodzieja.
- Oj daj spokój – stróż poklepał go po ramieniu – nie można się tak łatwo poddawać.
- Greg, powtarzasz to już dwudziesty szósty raz.
- Co tym razem miałeś wykraść? – zapytał Greg.
- Tym razem to jakaś pierdoła – odparł Ted – niewielki medalion.
Stróż popatrzył na złodzieja.
- Słuchaj Ted, może przyniosę Ci ten medalion i zaniesiesz go do gildii i powiesz, że go ukradłeś.
- Naprawdę, mógłbyś to dla mnie zrobić? – zapytał złodziej z nadzieją, która momentalnie wymalowała się na jego twarzy.
- Trzeba sobie pomagać – dodał stróż.

Greg przyniósł medalion i dał go złodziejowi, który w jednej chwili zapomniał o bolącej głowie i stłuczonym ramieniu.
Zadowolony z siebie podziękował Gregowi i wesoło pomaszerował do miasta, aby dumnie oznajmić swojemu mentorowi, że w końcu udało mu się zdać test na złodzieja pierwszego poziomu.

Sympatyczny Krąg

Mała muszka owocówka zataczała właśnie dziewiąte koło nad talerzykiem, na którym leżała niedojedzona mandarynka i garść obierek. Już miała zatoczyć kolejne, ale niefortunnie oddaliła się od niego, a za bardzo zbliżyła się do nosa Mai, która z zaciekawieniem przeglądała strony w swojej Prywatnej Podręcznej Księdze Czarów.
Wróżka, nie odrywając oczu od księgi, podniosła różdżkę i coś szepnęła.
Muszka zapaliła się jak czarownica na stosie i spłonęła w powietrzu, pozostawiając po sobie kilka gasnących iskier i swąd spalenizny.

Na stronach księgi pojawiały się obrazki z wizerunkami mężczyzn i kobiet.
Wróżka z wypiekami na twarzy oglądała obrazki i przewracała kolejne karty.
Aby skontaktować się z tymi osobami trzeba było wpisać się na stronie "Sympatyczny Krąg". Maya od dłuższego czasu nosiła się z takim zamiarem, ale nie za bardzo wiedziała, jak ma się za to zabrać.
W końcu, zdesperowana, postanowiła skorzystać z opcji "pomoc", która znajdowała się na samym dole karty.

Gdy tylko wybrała „pomoc”, nad księgą pojawił się mały chochlik w wielkich okularach i usiadł na brzegu księgi.
- Witaj, jestem asystentem. W czym mogę pomóc? - zapytał grzecznie.
- Muszę koniecznie wpisać się na stronie, ale chyba jest zepsuta, bo się nie da - odparła podenerwowana wróżka.
- Zaręczam, że wszystko jest w najlepszym porządku i działa doskonale - stwierdził chochlik.
- To dlaczego nie mogę się zapisać?
- Pewnie dlatego, że nie wypełniłaś formularza.
- Jakiego formularza? Nic nie wypełniałam.
- Proszę, oto formularz rejestracyjny. - Chochlik pstryknął palcami i strona w księdze zmieniła się w kwestionariusz z kilkoma polami do wypełnienia. - Wypełnij go, proszę.
- Ale co ja mam tu wpisać? - zapytała zakłopotana wróżka.
- Dżizas... - wyszeptał chochlik pod nosem. - Na początek imię, nazwisko, przydomek i adres księgi - dodał spokojnie.
Maya pochyliła się nad księgą w skupieniu. Wzięła do ręki magiczne pióro i zaczęła wypełniać formularz. Długo zastanawiała się nad polem "przydomek", nie za bardzo wiedziała, co ma tam wpisać.
- Musisz sobie wymyślić jakąś nazwę, której będziesz używać na stronie. Coś, co będzie twoim przydomkiem, taką inną nazwą ciebie - podpowiedział asystent, widząc na twarzy wróżki delikatnie zarysowaną konsternację.
- Inna nazwa mnie? - zdziwiła się Maya.
- Chodzi o nazwę, pod jaką będziesz widziana na tej stronie - dodał pośpiesznie chochlik.
- A już wiem! To musi być coś takiego tajemniczego, coś fascynującego i ponętnego i żeby jeszcze nikt nie mógł odgadnąć, że ja to ja - dodała wróżka.
- Może abcxxx18? – zapytała, zadowolona z siebie.
- Jak dla mnie to możesz się nazywać dupa, dupa - powiedział znudzony asystent.
- Dupa, dupa...? Ale co - dupa, dupa...?
- Nie, nic - dodał chochlik i spojrzał na stronę. - Jedziemy dalej. Wpisz adres swojej księgi.
- A jaki mam adres księgi?
- Jak to, jaki masz adres księgi? - odpowiedział pytaniem. - Chyba powinnaś to wiedzieć najlepiej.
- Wiele rzeczy powinnam wiedzieć, a nie wiem, nie jestem alfa-betą - stwierdziła poirytowana.
- Zauważyłem - odparł cynicznie pomocnik.
- Możesz się w końcu na coś przydać?
- Otwórz swoją księgę na pierwszej stronie i przeczytaj, co jest tam napisane - powiedział chochlik, po czym wzniósł się w powietrze.
Maya posłusznie wykonała instrukcję i zaczęła czytać na głos:
- Prywatna Podręczna Księga Czarów, numer IP/MF/2389, własność: Maya Flame, adres księgi: maya.flame-malpa-imw. O, znalazłam adres księgi! - ucieszyła się jak dziecko.
- Wow! Super! Brawa dla tej pani – dodał, wyraźnie znudzony, asystent. - A teraz przepisz ten adres do formularza.
Wróżka powoli, znak po znaku, przepisała adres.
- No i właśnie udało się wypełnić cały formularz. Teraz naciśnij przycisk "wpisz" i gotowe.
Maya wcisnęła piórem niewielki przycisk pod formularzem. Karta zamigotała i pojawił się komunikat o poprawnym wpisaniu.
- Teraz nie pozostaje ci nic innego, niż poczekać na posłańca z potwierdzeniem wpisania - powiedział.
- A kiedy on przybędzie?
- Powinien pojawić się w ciągu paru godzin. Potem wystarczy, że wejdziesz na stronę, podasz swój przydomek, hasło i już będziesz mogła korzystać z "Sympatycznego Kręgu", i poznawać nowych znajomych.
- A jakie będzie hasło? - zapytała zaniepokojona wróżka.
- Nie mam pojęcia - chochlik rozłożył ręce. - Ale posłaniec na pewno będzie wiedział. Na mnie już pora. Muszę znikać, inni też potrzebują mojej pomocy.
- No to znikaj - powiedziała wróżka, nawet nie zastanawiając się na tym, że wypadałoby podziękować.
- Żegnam - powiedział asystent i rozpłynął się w powietrzu.

Po kilku chwilach nad księgą pojawiła się niewielka błękitna chmurka.
- Masz jedną nieprzeczytaną wiadomość od Noreply - powiedziała.
- Pokaż wiadomość - powiedziała podniecona wróżka.
Na stronach magicznej księgi pojawiła się wiadomość. Było to potwierdzenie wpisania do Sympatycznego Kręgu.
- Noreply??? Ciekawe kto to jest? - wróżka zawiesiła się na chwilę. Widać było, że stara się intensywnie myśleć.
- Nieważne, sprawdźmy co napisał - powiedziała sama do siebie.
Przesyłka zawierała krótkie podziękowanie za wpisanie i dane potrzebne do korzystanie ze strony: przydomek i hasło.

Maya pośpiesznie wywołała stronę i, korzystając ze swojej nowej nazwy oraz hasła, udało jej się wpisać na karty Kręgu.
Prawie natychmiast na jej twarzy pojawiły się wypieki. Zapominając o całym świecie, rzuciła się w wir wertowania Sympatycznego Kręgu w poszukiwaniu tego jedynego, księcia z bajki, który na białym rumaku miałby do niej przyjechać i spełniać jej najskrytsze marzenia i fantazje.

Algi

Każda wróżka, podczas swoich urodzin otrzymuje awatara; zwierzątko lub roślinę, dzięki któremu pozyskuje energię oraz rozwija swoje niezwykłe zdolności.
Wraz ze śmiercią chowańca, moc wróżki maleje, a jej rozwój magiczny staje się bardzo ograniczony.
Maya otrzymała algi.
Wbrew pozorom są one bardzo potężne. Dzięki temu, że żyją w wodzie, wspierają magię związaną z tym żywiołem. A co ważniejsze, są one prawie wieczne (odradzają się w swoim środowisku), a to, najbardziej pożądana cecha awatara.


Algi Mai, stały w jej komnacie, na stole. Od czasu do czasu, dokarmiała je rodzynkami, których miała pełno w szufladzie.
Obowiązek dolewania wody do naczynia, spadł na Water. Była najmłodszą wróżką i to z reguły jej się obrywało, jak tylko rośliny podsychały.
Pewnego dnia, wróżka szóstego szczebla wpadła do pokoju jak burzowa chmura. Pieprznęła drzwiami, tak, że tynk posypał się z sufitu.
- Jasny szlag mnie tu zaraz trafi! - krzyczała i gestykulowała przy tym z szybkością nie mniejszą, niż przeciętny dyrygent. - Do jutra mam wymyślić nowe zaklęcia.
Przeszła kilka kroków i zasiadła na swoim miejscu.
- Przecież ja nad jednym pracuje tydzień. Nosz kurwa mać! - Podniosła rękę, zwinęła ją w pięść, po czym z całej siły uderzyła w blat stołu.
W jednej chwili wszystko, co znajdowało się na biurku podskoczyło do góry. Księga, zatoczyła pół obrotu w tył, spadając na podłogę.
Naczynie z algami też podskoczyło. Obróciło się w powietrzu i uderzyło o kant biurka.
Na szczęście nie rozbiło się.
Niestety, fart nie trwał długo, bo w następnym ułamku sekundy z wielkim hukiem, upadło na podłogę roztrzaskując się na milion pięćset tysięcy kawałków.
Woda z algami chlusnęła na wszystkie strony. Rozlała po całej podłodze, zalewając przy tym księgę czarów.
Wróżki siódmego szczebla, otworzyły usta, ale z przerażenia, nie były w stanie wydusić żadnego słowa.
Maya zbladła, poczerwieniała, a potem złapała się za głowę.
- O bogowie… Co ja narobiłam…? - Schyliła się i nabrała troszkę brudnej wody w ręce. - Moja magia przepadła... Co ja mam teraz zrobić? Co robić?
- Water. Tree. Nic nie widziałyście, nic się nie stało. - Popatrzyła na wróżki.
- Jeżeli, to wyjdzie poza te drzwi, to jestem skończona. – Spojrzała groźnie na dziewczyny.
- A wy będziecie skończone razem ze mną – dodała lodowatym głosem.
Jej spojrzenie, było tak przeszywające i zimne, że aż ciarki przeszły wróżkom po plecach.
- Tree. Wyczaruj takie samo naczynie i wodę tak samo mętną , jak tu była wcześniej.
- A ty… – popatrzyła na drugą. - Ogarnij ten burdel, bo się ruszyć przez, to szkło nie mogę.
Wróżki posłusznie wykonały polecenia. Już po chwili komnata wyglądała, tak jak zawsze.

Jedyną różnicą był brak alg i wielka, magiczna pustka w oczach Mai.
Pustka, która nigdy już nie miała się wypełnić.

Prywatna Podręczna Księga Czarów

Od kilku dni Maya zastanawiała się, co zrobić, aby otrzymać swoją Prywatną Podręczną Księgę Czarów. I niespodziewanie, zaskakując samą siebie, wymyśliła:

- Pójdę do wróżki czwartego szczebla i wybłagam ją o księgę. Będę prosić, klękać, skamleć, płakać, a jak będzie trzeba to nawet... Wezmę się do roboty!?! (Nie, to ostatnie, to na pewno nie. Ta myśl była niechcący. Co ja sobie myślałam.) Dobra pomyślę sobie jeszcze raz.

- Pójdę do wróżki czwartego szczebla i wybłagam ją o księgę. Będę prosić, klękać, skamleć, płakać, a jak będzie trzeba to nawet... wezmę się do roboty... moimi wróżkami siódmego szczebla. (Właśnie tak miała wyglądać ta myśl).


Kolejnego dnia w Instytucie Magii Zwyczajnej i Niezwyczajnej nie mogła zmarnować. Ten dzień miał swój cel i cały został zaplanowany w konkretnym kierunku.
Maya pojawiła się w Instytucie wcześniej niż zwykle. Niewiele wcześniej, ale zawsze.
Weszła do swojej komnaty rozpromieniona. Przywitała się z wróżkami, zdjęła płaszcz, zapytała, co się zadziało i wyleciała z komnaty jak przeciąg. Oczywiście, nie mówiąc nikomu, gdzie się wybiera.

Wbiegła na górę i z pełną gracją stanęła przed drzwiami. Zapukała.
- Proszę wejść – odezwał się głos z komnaty.
Weszła i od progu zaczęła płakać, wzdychać i jęczeć.
Wróżka czwartego szczebla stała przy wielkim oknie. Wyglądała bardzo dostojnie, miała na sobie długą, czarną suknię, a jasne blond włosy upięte miała w kok.
Jej twarz, teraz zmartwiona, zawsze była pogodna i uśmiechnięta.
- Co się stało, słoneczko? - zapytała.
- Bo ja... Jestem taka umartwiona, że marnuję swój czas - odrzekła zapłakana wróżka, pociągając nosem. - Jak jestem w domu, to zamiast pracować, poświęcam czas na błahostki. A przecież mogłabym własnym sumptem wygenerować wiele nowych pomysłów.
- Nic z tego nie rozumiem – powiedziała starsza wróżka. – Jak to marnujesz czas?
- No bo tak... Mogłabym popracować w domu, ale nie mam tam Podręcznej Księgi Czarów, więc zamiast tego siedzę i nic nie robię. Tylko myślę o pracy i o tym, ile mogłabym zrobić, gdybym tylko miała taką Podręczną Księgę - mówiła i chlipała.
- W domu powinnaś odpoczywać, a nie myśleć o pracy - wyjaśniła Klara. - A poza tym, nie mogę ci dać Prywatnej Księgi Czarów, bo taki przywilej należy się wróżkom od piątego szczebla.
- Ale w czym ja jestem gorsza od nich? W niczym. One też nic nie robią. A ja wiele potrafię i wiele się jeszcze mogę nauczyć, gdybym tylko miała taką Księgę. Pokazałabym wszystkim, na co mnie stać. - Maya wytarła nos, pięknie zdobioną chusteczką.
- Nie jesteś w niczym gorsza, tylko...
- Tylko co? - Rozhisteryzowana wróżka wstała z fotela i z niepokojem w głosie dodała. - No co? Pewnie znowu coś na mnie gadali. Że niby nic nie robię. Albo że moje sierście nic nie robią. Na pewno to drugie.
- Sierście?
- Znaczy moje wróżki – szybko się poprawiła.
Na twarzy przełożonej rysowało się zdumienie.
Maya postanowiła nie zasypywać gruszek w popiele. Teraz albo nigdy.
Z impetem padła na kolana. I szurając nimi po podłodze, podpełzła do starszej wróżki by chwycić się jej nóg.
- Błagam, proszę... Co jeszcze mam zrobić? - zapytała z miną zbitego psa.
- Daj spokój, wstań - Klara schyliła się i pomogła jej wstać. - Niech ci będzie, ale mam nadzieję, że ostatni raz widzę tu takie sceny.

Maya poderwała się na równe nogi i rzuciła na szyję wróżki przełożonej.
- Dziękuję. Bardzo dziękuję – całowała ją po rękach. – Wiedziałam, że konkretne argumenty na pewno do ciebie przemówią.

Łzy wyschły tak szybko, jak się pojawiły. Cel został osiągnięty.
A dzień nie poszedł na marne, tak jak wiele innych spędzonych w gabinecie Klary.
Maya była pewna, że ta strategia jeszcze nie raz jej się przyda i przyniesie z góry oczekiwane efekty.

A to, że wybłagała Księgę tylko i wyłącznie do swoich prywatnych celów, miało pozostać jej tajemnicą.

Leń w półcieniu

W komnacie panował półmrok, a wilgotność powietrza przyprawiłaby o zawrót głowy nawet stado żab.
Maya Flame z miną pokerzysty siedziała przed swoją księgą czarów i wpatrywała się w nią tępo. W zasadzie to wytężała wzrok, żeby coś zobaczyć.

Podniosła swoje zwierciadełko z nadłamaną rączką, wyciągnęła rękę na całą długość i szepnęła: „Black”.
Lusterko rozświetliło się niebieskim światłem.
- Black, możesz do mnie podejść? - zapytała.
- Dobrze, już idę – odpowiedział głos.

Drzwi otworzyły się i do komnaty weszła wróżka siódmego szczebla.
Miała pociągłą twarz, duże zielone oczy i kruczoczarne włosy. Prawdopodobnie z racji ich koloru nazywała się Black.
- Już jestem – powiedziała i zamknęła drzwi.
- Zapal, proszę, świece, bo nic tu nie widzę – powiedziała Maya, nawet nie odrywając wzroku od księgi.
Wróżka siódmego szczebla machnęła od niechcenia różdżką i w jednej chwili zapaliły się wszystkie świece.
- Po co mnie zawezwałaś? - spytała.
- Żebyś mi zapaliła światło – odpowiedziała. – Możesz już odejść.

Wróżka musiała sobie coś przygryźć, żeby się nie odezwać, bo jasny szlag ją trafił w jednej chwili.
Wyszła z komnaty, nie trzaskając drzwiami. Nie chciało jej się zniżać do poziomu pryncypała.

Jonizator

- Grrrrrr. Nie, nie, nie - warknęła Maya. - Albo zrobimy po mojemu albo nie zrobimy.
Porządnie zdenerwowana zamachnęła się różdżką i przypieprzyła nią w tablice wiszącą na ścianie. Ta w oka mgnieniu, zamieniła się w sporą grudkę soli, która pod wpływem działania automatycznej magii grawitacji upadła z hukiem na podłogę. Wprost pod nogi, przełożonej wróżek.
- Do kroćset, zaraz mnie tu poniesie... - Zacisnęła palce na różdżce, aż posypały się iskry.
- No co się tak patrzycie! - krzyknęła do swoich wróżek, które z premedytacją nie nawiązywały kontaktu wzrokowego.
- Niech no któraś zawezwie kogo trzeba, żeby, to naprawił.
Maya ciężko usiadła na swoim fotelu przy biurku, westchnęła i zaczęła wpatrywać się w grudkę soli.

Jedna z wróżek, wyciągnęła swoje magiczne zwierciadło i szepnęła do niego. Zwierciadło zabłysnęło i zaczęło grać monotonną melodyjkę. Po chwili ze zwierciadełka ktoś się odezwał.
- Dzień dobry. Mogę w czymś pomóc?
- Tak, nasza tablica zamieniła się w sól – niepewnie powiedziała wróżka siódmego szczebla.
- Jak to? Sama, tak po prostu? Znudziło się jej być tablicą i zamieniła się w sól? – W głosie słychać było nutkę poirytowania.
- Nie , nie sama... - Wróżka popatrzyła niepewnie na Maye i z prawdziwą przyjemnością dodała. - To nasza szefowa, tak niechcący dotknęła jej różdżką.
Zwierciadło zmilkło na chwilę.
- Zaraz kogoś przyślę - odezwał się znowu głos.
Potem zwierciadełko błysnęło i zamilkło.
Przez kilka chwil nie odezwał się nikt; ani wróżka szóstego szczebla ani wróżki siódmego szczebla ani nawet bryłka soli, szczebla niewiadomego.
Zaraz potem, ktoś zapukał do drzwi.
- Proszę - odezwała się Water, wróżka siódmego szczebla.
Drzwi otworzyły się i do środka wszedł przystojny i zawsze uśmiechnięty Qb, technik magii materii. W pokoju od razu uniosła się woń jego perfum.
- Co tam dzisiaj udało wam się zepsuć? - rozejrzał się i spojrzał, na jedyną wróżkę szóstego szczebla w komnacie.
Maya Flame podniosła się z fotela i pokazała na bryłkę soli.
- Niechcący dotknęłam tablicy i sama nie wiem… Pewnie znowu mam zepsutą różdżkę.
- Można zobaczyć? - zapytał technik magii materii.
Obejrzał przyrząd i kilka razy machnął, nim w powietrzu.
Różdżka zostawiała za sobą piękne, kolorowe smugi światła, które po chwili rozpływały się w powietrzu.
Nagle technik dotknął różdżką grudkę soli.
Nieduża chmura jasnego światła, otuliła grudkę soli, potem coś błysnęło. Po chwili chmura zniknęła, a na biurku dalej leżała bryłka soli. A w środku miała wydrążony niewielki otwór.
- To nie jest tablica! - krzyknęła Maya, zaraz po tym, jak wykazała się spostrzegawczością.
- No , nie jest i już nigdy nie będzie - Qb popatrzył na nią, a potem na grudkę. – Kryształ, to forma materii, która jest niepodatna na magię wsteczną. Struktura kryształu jest antymorficzna i kompletnie niepodatna, na magie materii i wszelkie próby zmiany jej kształtu.
Aha, – przytaknęła Maya, nie mając pojęcia o czym mówi technik, bo w zasadzie jej, to nie interesowało.
Mówił dalej, ale do niej nic już nie docierało, bo właśnie wpadła na genialny pomysł, a takie chwile nie zdarzają się często.
Oczami wyobraźni zobaczyła jak na biurku stoi ta bryła soli, a w środku pali się świeczka.
"To może być idealny joniaztor" - pomyślała i przerwała wizję.

- Water... Zamów nową tablice – powiedziała Maya i wyszła z komnaty.